fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
310 recenzji
Fleurs d'Oranger od Serge'a Lutensa ma w sobie wszystko to, co bujny, uroczy i promienny flakonik wody z kwiatów pomarańczy, aż do momentu, gdy dodaję go do zimnego napoju lub słodyczy, myśląc o tym, jak wyśmienicie będzie smakował, a potem zdaję sobie sprawę, że to dosłownie smakuje jak kęs perfum. Fleurs d'Oranger to ekstremalna wersja tej niefortunnej jaskółki, cała syropowata narkotyczna, letnia wilgoć, mięsisto-piżmowe kwiaty, balsamiczny miodowy jaśmin i tuberoza, wzmocnione gorzką, polaryzującą ostrością kminu. Uwielbiam zapach kwiatów pomarańczy i cieszę się tą interpretacją bardziej niż większością. Jest mocny, ciężki i hipnotyzujący, podczas gdy wiele innych ma lżejszą, nieco "czystą" aurę. Jestem prawie pewien, że cudownie przebiegła i charyzmatyczna Lady Sylvia Marsh, nieśmiertelna kapłanka starożytnego boga-węża w trippy horrorze Kena Russella z 1988 roku Lair of the White Worm, nosi dokładnie ten zapach i jak ona idzie o swoich dniach, serdecznie uwodząc i jedząc mężczyzn, wyglądając bajecznie i ciesząc się niesamowicie.
Próbowałem mojej próbki Squid przez trzy lata, mając nadzieję, że znajdę w niej coś innego. Wciąż mnie nie zachwyca. Ale nie jest też straszny. Zazwyczaj jestem pod wrażeniem niezliczonych kreacji Zoologist, a po tym zapachu spodziewałem się czegoś, co dzieli pokrewieństwo z nastrojową, mroczną i tajemniczą naturą tego stworzenia, a przynajmniej z jego obślizgłym i atramentowym postrzeganiem? Ale ogólnie uważam, że jest to dziwnie rześki aromat, jak świeżo posiekane słodkie zielone zioła, w połączeniu z waniliowym aspektem soli bardzo podobnym do Arsenic Tokyo Milk Dark i dodaną subtelną kwiatową skórką różowego pieprzu. Jest dość przyjemny, ale nie jest zbyt interesujący, a już na pewno nie przywołuje kałamarnicowego czarodzieja z ilustracji na etykiecie. Teraz, gdyby ten artystyczny głowonóg przedstawiał, powiedzmy ... administratora wykonawczego, który zmusza cię do podpisania biurowej kartki urodzinowej? Mógłbym odpowiednio złagodzić swoje oczekiwania. To mniej morskie monstrum z głębin, a bardziej Angela z The Office.
W głowie mi się kręciło, próbując wymyślić coś kreatywnego lub interesującego do powiedzenia na temat tego zapachu. Zwykle uwielbiam zagłębiać się w zapach, wplatać w opis marzenia i wspomnienia, znajdować te dziwne i doskonałe metafory, które oddają nie tylko to, jak coś pachnie, ale także to, jak się czujesz. Różne aspekty tego zapachu wydają się pojawiać i przemawiać do różnych osób - niektórzy wyłapują orzechowy posmak, inni palo santo, podczas gdy dla mnie pachnie dokładnie jak puszka waniliowego lukru. Jednak wszyscy docieramy do tego samego emocjonalnego celu: komfortu. Po dwóch tygodniach bycia wyrwanym z mojego introwertycznego małego sanktuarium, aby spędzić każdą chwilę z rodziną Yvana na święta, byłem rozdrażniony i zdenerwowany, i instynktownie sięgnąłem po ten. To puszysty, przytulny, kremowy komfort, który w jakiś sposób udaje się pozostać lekkim i przewiewnym, a nie mdłym, i pomimo tego, że jest to zasadniczo zapach wanilii, nigdy nie przechodzi w rażąco ząbkującą słodycz. Im dłużej jednak go noszę, tym więcej niuansów wyłapuję - ten bujny, poduszkowaty lukier piankowy przechodzi w ciepłe, ambrowo-drzewne piżmo. Czy jest przełomowy? Nie? Czy tą recenzją odkryłem koło na nowo? Niestety, również nie. Ale może jest wartość w zbiorowym doświadczeniu - w wielu głosach potwierdzających, że tak, czasami to, czego potrzebujesz, nie jest złożoną artystyczną deklaracją, ale po prostu tym prostym komfortem, tym cichym pozwoleniem na odpoczynek.
wilgotny jaśmin z lochu, kolekcja szkieletowych cyprysowych kolan i skórzana maska kata nasączona olejkiem paczuli
Choć generalnie nie recenzuję zapachów, które mi się nie podobają (chyba że w jakiś sposób czuję się przez nie osobiście zaatakowany i muszę być złośliwy i małostkowy), ten jest tak dziwaczny, że nie mogę przestać o nim myśleć, a skoro tak o nim myślę, to prawdopodobnie o nim napiszę, a skoro tak, to marnotrawstwem byłoby nie podzielić się tymi przemyśleniami również tutaj. Tak więc, aby przygotować się do tego, wyobraź sobie lynchowski dysonans i niezgodność ryby w perkolatorze do kawy. Nie jest to ani ryba, ani kawa, ale myślę, że wiesz, o co mi chodzi. Początkowo jest to ulotny powiew koreańskiego mleka bananowego i przegrzanej elektroniki, być może pulchny plastikowy pojemnik uległ samozapłonowi, rozpryskując spieniony sok bananowy i smażąc płytki drukowane, a cała arkada zapaliła się i spłonęła. Metaliczny ozon i statyka iskrzących przewodów ostatecznie i w jakiś sposób nieuchronnie - w sposób, w jaki logika snów wydaje się całkowicie rozsądna i racjonalna - ustępuje miejsca potwornie zwierzęcemu indolowemu jaśminowi i w jakiś niewytłumaczalny sposób staje się ledwo wyczuwalnym dymnym kwiatowym zapachem skóry. Nie sądzę, że Y06-S to zapach, który się nosi; to doświadczenie, które się znosi. Jest dziwaczny, oszałamiający i trochę mdlący, ale myślę, że to dobre przypomnienie, że perfumy są formą sztuki, a sztuka nie zawsze powinna być łatwa do strawienia. Powinna zmuszać nas do myślenia.
Jestem absolutnym fanem bujnego, gorączkowego va-va-voom tuberozy i zawsze dobrze jest zobaczyć, jak jest ona interpretowana przez różnych perfumiarzy. Charade Sary Baker wkracza na scenę z rozkapryszoną tuberozową damą, a nie klasyczną, bogatą diwą, której można by się spodziewać. Ten zapach jest złośliwy i musujący; wyobraź sobie głosy Queenie Goldstein lub Betty Boop, oddychające, chichoczące szampanem i miodowym szeptem. Ale zwrot akcji! Podczas gdy nasza oszałamiająca tuberoza rozpraszała Cię swoimi kunsztownymi, ambrowymi szykanami, wyłania się roślinna paproć, a elf z Lothlorien wychodzi z cienia, sylvańska strzała wycelowana w Twoje serce. Bujność tuberozy przeplata się z zielonymi nutami, łącząc nasze dwie gwiazdy, tworząc urzekające napięcie. Ylang-ylang dodaje łagodnie rozpadającego się ospałości, podczas gdy styraks i benzoina tkają słaby ślad dymnej, balsamicznej słodyczy. Akord skórzany wydaje się być nie na miejscu, ale to ziemisty, oleisty, skórzany wachlarz trzyma tę nieprawdopodobną teatralną produkcję razem
Jak to powiedzieć, nie będąc niemiłym? Shangri-La od Hiram Green to mniej bujna i harmonijna utopijna ziemia obiecana, a bardziej wyobrażona przez Hieronima Boscha piekielna menażeria, spustoszona i nękana, skazana na zagładę i potępiona - cały horror, wielkość i nieokiełznane szaleństwo kosmosu, wydestylowane w jeden zgrzytliwie chaotyczny zapach. Początkowy podmuch przejrzałych, sfermentowanych brzoskwiń i owoców cytrusowych uderza w nas ostro, trąbiąc prosto z błyszczącego różowego tyłka dziwacznego potwora; balsamiczny rozkład jaśminu otula nas rozmytym, rozgorączkowanym, wijącym się arkuszem złototronowego ptaka pożerającego ludzi, aby przypomnieć nam, że wszystko jest próżnością, a przyjemności cielesne są ulotne, a dziwnie przyprawione pocałunki świńskiej zakonnicy pozostają na twojej skórze jak groteskowa pamiątka z karnawału deprawacji. W jakim pokręconym umyśle jest to Shangri-La? Myślę, że Hiram Green ma nad nami przewagę.
Eris Perfumes Mx to obślizgłe, niepokojące echo natrętnej myśli, fiksacji, przymusu, który pulsuje pod skórą i wzbudza niepokój i intrygę w równym stopniu. Hipnotyzujące wąsy szafranu, piżmowy pomruk czegoś pierwotnego, czegoś niepokojącego. Aksamitne drzewo sandałowe, przyjemne ciepło, komfort, ale coś jest nie tak. Dreszcz imbiru, ukłucie pieprzu, ostre, nagłe, budzące cię, przypominające ci, że nie jesteś sobą. Lustro chwieje się, odbijając oczy nieznajomego, którego nie rozpoznajesz, uśmiech na ustach, które nie są twoje. Tajemnicze, intymne i czyste, to perfumy szeptu, który przylega do ciebie, wspomnienie działań, których nie potrafisz wyjaśnić, wyborów, których nie dokonałeś. Czy te tęsknoty są twoje, czy też stałeś się fascynacją, naczyniem dla nieproszonych, szalonym powabem uwolnionym z ciemności?
EDIT: Po napisaniu tego wszystkiego w oparciu o bardzo silne wspomnienie, które mi się nasunęło, zdałem sobie sprawę, że napisałem całą tę obślizgłą, wspaniałą złośliwość o perfumach, które celebrują uwolnienie się od binarności płci... i że gdyby ktoś mnie nie znał, ta recenzja mogłaby zostać odebrana jako ktoś, kto jest przerażony lub obrzydliwy z tego powodu. Albo coś równie niefortunnego, czego nie chciałbym, żeby mi przypisywano. Nieeeee! Proszę, nie myśl, że wcale tak nie jest. Uwielbiam koncepcję, wykonanie i inspirację dla tych perfum! Ta konkretna recenzja została zainspirowana tym, jak zapach przypomniał mi o tym, co działo się w thrillerze YA Lois Duncan "Stranger With My Face", w którym nastolatka zdaje sobie sprawę, że jej zazdrosna siostra bliźniaczka dokonuje nocnej projekcji astralnej do jej ciała i zmusza ją do robienia strasznych rzeczy!
To, co zaczyna się od obietnicy opiekanych ziaren i karmelizowanego cukru rozprzestrzeniającego się po blasze do pieczenia, szybko zapada się w nieprzyjemną owocową papkę nawadniających się suszonych owoców - rodzynek, żurawiny, moreli, daktyli - zapomnianych w słabym rumie i soku z cytryny, aż spuchną i przemokną. Te papkowate masy rozpuszczają się mętnie, gdy miesza się je niechętnie w grudkowatą, lepką owsiankę, której sama odrażająca natura sprawia, że natychmiast się ją porzuca. Czas mija, a to, co pozostaje, jest jedynie mdłym potpourri, mniej przemyślaną kompozycją niż przypomnieniem kulinarnych aspiracji pozostawionych do uschnięcia na blacie. Alternatywnie, ciasto owocowe, które tajemniczo utonęło w jeziorze w 1984 roku, ale w jakiś sposób pojawia się na świątecznym stole co roku jak w zegarku, nadęte i zgniłe, a jego pochodzenie jest na zawsze nieznane i niewypowiedziane.
Z nutami ziemi i mchu, Coven ma uosabiać cienisty leśny spacer i myślę, że jasne jest, że wyniki są dość podzielone. Jeden z recenzentów zauważa, parafrazując, że pachnie jak sok ze śmietnika. Mój partner uważa, że pachnie jak wybuchający akumulator samochodowy. Nie mogę zaprzeczyć, że czuć tu chorobliwą słodycz zgnilizny, jak mroczne cienie Dol Guldur powoli wkraczające do lasu Greenwood, gdy zdziczały czarodziej Radagast Brązowy patrzy z przerażeniem, jak roślinność czernieje i gnije na jego oczach, a wielu jego ukochanych przyjaciół zwierząt choruje lub umiera. W miarę wysychania whisky staje się widoczna, a dziwna, kwaśna nuta kminku pojawia się w połączeniu z mchem i poczuciem czarnej pleśni i pleśni, i wyczarowuje coś w rodzaju kaca Witch-King of Angmar, bardzo potrzebującego kąpieli.