fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Maya od Tocca to zapach, który kupiłam pod wpływem kaprysu kilka miesięcy temu, gdy brałam kilka zapachów w rozmiarze podróżnym z Sephory. Zapachy Tocca generalnie nie działają na mnie i ten nie jest wyjątkiem. Wszystkie, a przynajmniej te, które wypróbowałam, są śmiesznymi owocowo-kwiatowymi zapachami, które przypominają mi bukiety owoców z Edible Arrangement. Nie przepadam za owocowymi kwiatami, ale nie sądzę, by ta wersja była zła. Z górnymi nutami czarnej porzeczki, liści fiołka oraz jaśminu i róży, jest to bombastyczna eksplozja dżemu, owoców pokrytych paczulą i piżmowych kwiatów, która doprowadzała mnie do szału, ponieważ tak bardzo przypominała mi zapach, który nosiłem w późnych latach nastoletnich, kiedy po raz pierwszy zacząłem uczęszczać na zajęcia w college'u. Powodem, dla którego to pamiętam, jest fakt, że nasz kot nasikał na moją torbę na książki, a ja próbowałem to ukryć tym konkretnym zapachem i po 15 minutach zajęć zdałem sobie sprawę z tonącym sercem, że moje rozwiązanie nie działa, więc zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem, zbyt zawstydzony, by kiedykolwiek wrócić. Tym zapachem był Tribu marki Bennetton. Właśnie sprawdziłem nuty zapachowe i wymieniają one również czarną porzeczkę i liść fiołka, jaśmin i różę. Nie wymienia oczywiście kocich sików niejakiego Leroya Parnella, naszego ówczesnego kota syjamskiego, ale w mojej pamięci Tribu i piskliwe, skąpe kocie siki są ze sobą nierozerwalnie związane. Maya nie dzieli z nim tego aspektu. To po prostu zwykły owocowo-kwiatowy zapach. Jest w porządku. Odrobina kocich sików mogłaby jednak uczynić go bardziej interesującym.
Megamare od Orto Parisi to absolutnie atlantycki zapach kaiju. Masywna, tajemnicza morska bestia, nadprzyrodzone stworzenie o boskiej mocy, owinięte radioaktywnymi wodorostami, wynurza się z niezgłębionych głębin nieziemskiego rowu oceanicznego, by wypłynąć na powierzchnię w środku tajfunu. Tsunami sieje spustoszenie na całym świecie, słona woda natychmiast pochłania każdą powierzchnię, tworzy się dziwna chmura omszałego piżma, kwitną glony, widoczność spada do zera w ciągu kilku sekund. W wirze tego nieszczęścia znajduje się MEGAMARE, łagodne stworzenie przeklęte potężną posturą i niezwykle solankowym, słonawym zapachem, który można wykryć z innych planet, innych wymiarów. Obejmuje obywateli świata szerokim spojrzeniem swojego kalejdoskopowego cyklopowego oka i myśli "kurwa mać, ci ludzie to śmieci" i znika w otchłani, by nigdy więcej ich nie zobaczyć. Ale jego nieziemskie DNA zmieniło samą esencję wody morskiej, a z każdego miejsca, w którym spadła kropla tego dnia, pojawił się dziwny aromatyczny kwiat. I tak historia nigdy nie zapomni rozległego rozkwitu sądu, dnia Megamare.
Wyobraź to sobie: diablica z Marsa wystrzeliwuje swój pistolet na watę cukrową, a podmuch unosi się wiecznie w zerowej grawitacji. Każda krystaliczna chmura cukru dryfuje w stratosferycznych wiatrach, obracana i respirowana przez zjonizowane powietrze. Atmosfera trzeszczy naładowana plazmą, z niemożliwymi promieniami gamma, które pachną jak elektryczność i gwiezdny pył. To czysty kosmiczny cukierek - słodycze bez ograniczeń w kosmicznej przestrzeni, kryształki cukru tworzące się w strumieniach światła. Słodkie cząsteczki rozpraszają się jak mgławice, łapiąc światło gwiazd i rozprzestrzeniając się na zewnątrz, kosmos waty cukrowej; błyszczący, pajęczy i galaktyczny.
W Wenecji Rococco weselnicy zamieniają się w wilki, ale ich upudrowane kostiumy i oblicza wciąż wiszą w powietrzu - ryżowobiałe, kredowo miękkie, gęste jak chmury, padające jak śnieg w bajce, która stała się skorumpowana i perwersyjna. Puder gromadzi się na ścianach, unosi się w płachtach w świetle świec, osiada jak popiół na porzuconych maskach, pyli każdą powierzchnię, aż lustra duszą się bielą. Zapach unosi się między rzeczywistością a koszmarem, każdy oddech wciąga więcej słodkiego, duszącego proszku. Pod tymi wszystkimi warstwami bieli kryje się coś dzikiego - zęby kryjące się za pudrowym puchem, pazury wzniecające nowe chmury z każdym krokiem. To jest to, co pozostało na stole bankietowym po lykantropijnych transformacjach przeklętych arystokratów, ich opuszczona uczta tonąca w zaspach fioletowo-białego pyłu, słodycze i srebrne sztućce rozrzucone jak kości pod kocem perfumowanego śniegu.
W Wenecji Rococco przypomina mi się kultowa scena z filmu "Towarzystwo wilków", a moja wyobraźnia zajmuje się resztą: weselnicy zamieniają się w wilki, ale ich upudrowane kostiumy i oblicza wciąż wiszą w powietrzu - ryżowobiałe, miękkie jak kreda, gęste jak chmury, padające jak śnieg w bajce, która stała się zepsuta i perwersyjna. Puder gromadzi się na ścianach, unosi się w płachtach w świetle świec, osiada jak popiół na porzuconych maskach, pyli każdą powierzchnię, aż lustra duszą się bielą. Zapach unosi się między rzeczywistością a koszmarem, każdy oddech wciąga więcej słodkiego, duszącego proszku. Pod tymi wszystkimi warstwami bieli kryje się coś dzikiego - zęby za pudrowym puchem, pazury wzniecające nowe chmury z każdym krokiem. Oto, co pozostało w pudernicy po lykantropijnych transformacjach przeklętych arystokratów, ich perfumowane peruki tonące w zaspach fioletowo-białego pyłu, powietrze tak gęste od pudru, że zaciera granicę między bestią a pięknem.
Wcześniej wypróbowałem jeden zapach od Rook Perfumes - Undergrowth - który nie przypadł mi do gustu, ale miałem nadzieję, ponieważ ich oferta wydawała się przywoływać rodzaj cichego dramatu i dziwnej teatralności, którą bardzo lubię. I tak myślę, że znalazłem swoją bramę do ich świata z Thurible. Nie czuję zapachu kołyszącej się sakramentalnej kadzielnicy z aromatycznym żarem i czcigodnym dymem, ale raczej opatkę w swoim świętym domu pracującą ze składnikami kadzidła w ich surowej postaci. Mech zebrany z kamienia, ziemista ziołowa poezja zmiażdżonej szałwii, kwiatowy proch czarnego pieprzu, który tańczy szaleńczo konfetti fragmentów ciemnej materii pod solidnym kamiennym tłuczkiem, a wszystko to związane w lepkich cieniach skórzastego labdanum i piżmowo-bursztynowego miodu. Nie wiem, czy zapalić go do rytualnego zejścia w półmrok podziemnego świata, czy też posmarować palcem język w nocy przed poruszaniem się po ciemnych korytarzach snów, ale niezależnie od jego zastosowania, czuje się zakłócającą niesamowitość i nierzeczywistość, w której dowiadujesz się o rzeczach kryjących się za rzeczami.
Hiram Green's Arbolé nie jest tym, czego spodziewałem się po zielonym płynie przedstawionym na butelce. To drzewny anyż, woskowa wanilia i słodki, pudrowy heliotrop. Wielu recenzentów opisuje go jako luksusowy, przytulny i elegancki i myślę, że to rozumiem, ale jest coś pełzającego po skórze i niepokojącego, co kryje się pod spodem. To niewiarygodna narratorka w bestsellerowym thrillerze z gatunku domestic-noir; jest elegancka, uprzywilejowana, prawdopodobnie mieszka w paryskim apartamencie lub luksusowym mieszkaniu w Londynie. Albo jest w trudnym małżeństwie, albo opłakuje zmarłego męża i/lub dziecko, jest odizolowana, prawdopodobnie zażywa leki i nie zawsze jest świadoma, ma paranoję lub jest podsłuchiwana, szpieguje sąsiadów, bawi się w detektywa, jest zbyt sprytna dla własnego dobra, ale zbyt późno orientuje się, że zaufała niewłaściwej osobie. Zapędza się w kozi róg i rzadko udaje jej się wyjść z tego cało. Zapach strachu i niepokoju wydzielany przez te kobiety, gdy przedzierają się przez zwroty akcji tych historii? To zapach mdłej, niespokojnej ładności Arbolé.
Nie potrafię powiedzieć o No. 32 Blue Oud marki Cognoscenti niczego, co miałoby jakikolwiek sens. Pamiętasz Smarties, te małe, słodkie, blade, kredowe krążki nostalgii, ułożone w rolki, owinięte w marszczony celofan, które prawdopodobnie stanowiły większość twojego Halloweenowego łupu, kiedy byłeś dzieckiem? No dobrze, wyobraźmy sobie słodycze w tym stylu, stworzone przez przedsiębiorczą właścicielkę małej firmy Pepper Dupree z Whispering Hills (patent w toku) i aromatyzowane zastrzeżonymi leśnymi esencjami z fiołków i dzwonków, ruty łąkowej, jeżyn, cyprysów i paproci oraz rozmytym skrawkiem kwitnących porostów, które kwitną tylko w migotliwym świetle niebieskiego księżyca. Cukierki są pomalowane na intensywny aksamitny odcień zimowych nocy, głębokiej determinacji i powolnych prawd oraz ozdobione srebrnymi scenami o niebiańskim znaczeniu. Zainspirował ją Zeus, ślepa sowa o gwiaździstych oczach, którą widziała na Boing Boing, i chciała stworzyć mały smakołyk, który przywołałby u użytkownika to, co Zeus obudził w niej: krótką chwilę uniwersalności, całości w sobie i połączenia ze wszystkim. Jak można sobie wyobrazić, takie wizje, jakkolwiek wykwintne lub ulotne, mają wysoką cenę - ale Pepper Dupree akceptuje teraz Afterpay i Klarna.
Aromatics Elixir jest sprzedawany przez Clinique jako "intrygujący, nonkonformistyczny zapach". Chandler Burr pisze o jego głębi i cieniach, a wielu recenzentów opisuje go jako "szypr na sterydach". Uważam, że to wszystko prawda, a nawet więcej. Jest to gorzka, balsamiczna, groźnie cierpka mieszanka chłodnego, nieziemskiego drewna i kwaśnych obcych ziół, abstrakcyjnych kwiatów i surowych żywic. Werbena i geranium, jaśmin i mech dębowy, bergamotka i paczula - wszystkie znajome nuty klasyka, a jednak czuje się poza czasem, całkowicie obcy i nowy, jakby zawierał szczep obcego DNA. Jakby unosił się w pustce kosmosu w przepastnej nieeuklidesowej konstrukcji, potworne ciśnienie i niesamowity gwizd kanałów powietrznych, w których się ukrywa, powoli doprowadzają go do szaleństwa, gdy dryfuje cichą ścieżką przez zimne gwiazdy, zupełnie sam. Gdyby ta istota miała dla nas wiadomość zza kosmicznego oceanu pustki, z pewnością dotarłaby do nas po jej śmierci. Takim przekazem z tej przerażającej otchłani jest zapach Aromatics Elixir.