fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
151 recenzji
Mousse de fougère! To właśnie nazywam Paloma Picasso w stężeniu edt. Mam edp z połowy lat 80-tych, który wkracza na terytorium Knowing. Mam również edt Cosmair z 1995 roku do częstszego użytku, który wydaje się bardziej suchy, fougèrier, ale wcale nie lżejszy. Recenzja tego konkretnego edt (UP271, Cosmair/Paloma Picasso Parfums). Paloma ogólnie zawsze była dla mnie bardzo kwiatowym szyprem. Zielony jak diabli, ale kwiatowy; bogate ciemne róże, jaśmin, pikantne akcenty goździka / geranium, z bardzo lekkim pudrem mimozy. Zwierzęcość, która zamiast zdziczeć, wzmacnia pozostałe nuty. Edp wkracza na to terytorium, pogłębia się w miarę noszenia, a pod koniec cywet i kastoreum dają o sobie znać. Edt zachowuje się jednak inaczej. Nuty kwiatowe, z większym naciskiem na goździk, stają się bardziej dandysowate, niejasne, jakby czerpały z czegoś w rodzaju Narcisse Noir. Nawet Eau du Soir, który naprawdę pokazuje tutaj swoje pokrewieństwo. Dominuje jednak drzewno-wetiwerowo-mchowa baza. To tak, jakby piankę do golenia ubić na lekki jak piórko mus, posypać wiórkami mydła w zielonym kolorze i ozdobić geranium, goździkiem, odrobiną róży i mżawką miodu. Pachnie jak te reklamy Badedas lub Fa z lat 70-tych, słynnych europejskich produktów pod prysznic, które w tamtych czasach rywalizowały z drogimi markami. Czysty, jasny, mydlany, zadbany. Niezbyt zdziczały, ale zwierzęce wnętrze nadaje całemu zapachowi pewnego ciepła. Cywet i kastoreum mogą być czyste i brudne, jeśli wiesz, jak je dozować. Sillage i trwałość nie odbiegają od edp; kilka rozpyleń na szyję, kilka na klatkę piersiową i nadgarstki, projekcja przez wiele godzin i utrzymuje się do końca dnia. Po kilku godzinach staje się bardziej różany / paczulowy bez chemicznego drewna, które jest dziś używane do odtwarzania i nadawania głębi takim akordom. Dostajesz więc fajną rzecz bez badziewnego Ambro. Jeśli lubisz jedno, polubisz drugie. Jeśli skłaniasz się ku Knowing, EdS, Scherrer, pokochasz je. Jeśli edp jest dla Ciebie wyzwaniem, edt może Ci się spodobać. Ale jest to rozpoznawalna Paloma Picasso w całym swoim pięknie, więc jeśli nie lubisz oldschoolowych szyprów, prawdopodobnie nie spodoba ci się. Fani zapachu Fougère i barbershopu prawdopodobnie go pokochają!
Zaktualizowana wersja oryginalnego Black Perfecto. Również bardzo ładna, z niewielkimi różnicami, ale jeśli posiadasz jedną, nie potrzebujesz drugiej. Jeśli jednak tęsknisz za Black Perfecto, to jest to najładniejszy z tej linii i ten, który kupiłbym, gdybym nie miał i naprawdę cieszył się czarną, wspaniałą butelką Perfecto.
Mila Schön, pierwszy zapach wprowadzony na rynek przez włoską markę w 1981 roku, nie ma nic wspólnego z wymienioną tutaj piramidą. Ulotka dołączona do perfum i pomocniczych produktów do ciała opisuje je jako "szyprowy zapach z nutami bergamotki, mimozy, goździka, róży, jaśminu... spoczywający na bazie mchu dębowego, cywetu, kastoreum, ambry i wetiweru". Nuty wymienione w Fragrantice dotyczą kolejnych przeformułowań, które nie mają nic wspólnego z oryginalnym pięknem. Recenzowana woda perfumowana o pojemności 240 ml z początku lat 80-tych. Mila otwiera się jak wiele szyprów z przełomu lat 70-tych i 80-tych, ale przede wszystkim jak te zapomniane; Missoni, Vu, J'ai Osé... ziołowy i gorzki, owocowy, ale musujący, elegancki! Te intelektualne, jak je nazywam. Te, o których czas (niesłusznie) zapomniał, które stały się zbyt rzadkie lub zbyt drogie, by o nich pamiętać. Jest tu wspaniała goryczka, która łączy się z miodową nutą i natychmiast przywodzi na myśl Vu Teda Lapidu. Owocowa bergamotka jest tu bardziej cierpka i ma działanie rewitalizujące. Podnoszący na duchu. Galbanum, które na pewno też tu jest, na początku zbliża zapach do zieleni, ale gdy tylko zaczynają pojawiać się kwiaty, wszystko się zmienia. Wyciszona róża, delikatny jaśmin i bardziej wyrazisty goździk oraz bogata w pyłki cassis lub mimoza. Miodowe odczucie mimozy staje się teraz bardziej widoczne i przypomina mi nieco intensywnie moczową nutę miodu Vu, chociaż tutaj jest znacznie bardziej stonowana i gładka. Mila jest jednym z zapachów, które stają się silniejsze w miarę wysychania. Na scenę wkraczają mech dębowy i wetyweria, wraz z paczulą, a zapach staje się bardziej drzewny niż szyprowy; ziemiste nuty są silne, ale mech dębowy wydaje się raczej powracającym graczem niż gwiazdą. Zwierzęca trifecta cywet-castoreum-ambra promieniuje silnie, gdy wącham swoją skórę, ale utrzymuje się lekko w powietrzu wokół mnie, gdy wącham zapach. Waha się od mocno brudnego do mocno piżmowego, w zależności od temperatury i sposobu, w jaki wącham skórę. Ale nigdy nie odchodzi i chociaż nigdy nie wkracza na niebezpieczne terytorium, na przykład Furyo, Magie Noire lub La Nuit, nigdy nie jest niezauważalny. Ogólne wrażenie jest nieco melancholijne. Nieuchronnie czuć w nim lata 70-te, co dla mnie jest plusem i ma wszystkie elementy, które lubię w perfumach. Dodajmy do tego zielono-szyprowy charakter z intensywnymi nutami zwierzęcymi i jestem w niebie! Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten zapach wywodzi się z rodziny Aromatics Elixir i podobnie jak zapachy wymienione powyżej, ma wyrafinowany charakter, intelektualną pojemność i wspaniałe spojrzenie na minione epoki, które kiedyś były momentem IT. To perfumy dla nielicznych, którzy potrafią je docenić, podobnie jak potrzeba rozwiniętego podniebienia, aby pochłonąć wszystkie niuanse wyśmienitego wina. Łatwe do znalezienia, niezbyt drogie i bardzo warte czasu i wysiłku! Umiarkowany do ciężkiego zapach o wyjątkowej trwałości. Edytuj, aby dodać; półtora roku użytkowania i jestem zdumiony tym, jak kwitnie na skórze. Bez względu na to, czy jest gorąco czy zimno, Mila błyszczy. Zima, lato... głębokie, głębokie wysuszenie pokazuje zwierzęce ciepło, które po prostu pulsuje i wibruje przez wiele godzin. Uwielbiam i wyczuwam go przez cały dzień, ale pod koniec dnia wyczuwam powiew czegoś wspaniałego, erotycznego, zmysłowego... bestii lśniącej z moich porów. Bardzo niewiele perfum to potrafi, a Mila jest jednym z nich. Nie mógłbym być szczęśliwszy, mając w sumie ponad 300 ml, nie spodziewałem się takiego wyniku i jestem bardziej niż zaskoczony. Jaka szkoda, że ten klejnot nie otrzymuje pochwał, na jakie zasługuje, to niewątpliwie klasyk! Na marginesie: jeśli Kouros kiedykolwiek miał wersję "pour femme", to jest to właśnie ta! Oryginalne oficjalne nuty: Bergamotka-Mandarynka-Brzoskwinia-Śliwka-Truskawka-Neroli-Koriander-Karnacja-Aniszek-Galbanum-Przyprawy-Gałka muszkatołowa-Drzewo różane-Jaśmin-Róża-Kozłek-Ylang-Ylang-Irys-Lilly of the Valley-Czarna porzeczka-Szałwia-Clary-Fiolet-Akacja lub Mimoza-Mech dębowy-Wetyweria-Paczula-Piżmo-Wanilia-Sandałowiec-Kastoreum-Kadzidło-Cywet-Benzoin-Opoponax-Ambergris
Co za miła niespodzianka! Miałem przeczucie, że mi się spodoba, w ciemno kupiłem 100 ml flakon i bardzo się cieszę, że to zrobiłem. Po pierwsze, posiadam i lubię od czasu do czasu oryginał. Miałem też Intense, który był moim ulubionym flankerem, ale nigdy nie dbałem o nic innego z tej linii. A teraz Iris Absolu zbliża się do miłości. Ten jest znacznie mniej słodki, co jest dodatkowym punktem. Pachnie mniej dziecinnie niż oryginał, a irys naprawdę daje o sobie znać. Irys w pierwszych flakonach oryginału jest drożdżowy, ziemisty... pięknie przecina słodycz, ale nie dominuje; to głównie kwiat pomarańczy i pralina. Czuję uderzenie od samego początku, ale przeważa kwiatowa słodycz zmieszana z akordem gourmand linii i dlatego nie mogę go często nosić. Nie próbowałem flankerów "przypomina mi", ale posiadam perfumy, które dzielą ten sam szminkowy irys przeplatany z delikatnym i maślanym gourmandise; Shalimar Parfum Initial. Tak, ten zapach jest do niego bardzo zbliżony. Iris Absolu zaczyna się od szminkowego irysa; pudrowego, kosmetycznego, słodszego niż suche i drożdżowe oblicze oryginału. Jest też mocniejszy i pierwsze pół godziny nie przywodzi na myśl La vie est Belle. Jest inaczej. Irysa wyczuwam przez cały okres schnięcia. Ale nawet jeśli pachnie doroślej i bardziej klasycznie niż oryginał, Lancôme gra bezpiecznie, aby nie przestraszyć ludzi. Tak więc słodycz i podobieństwa do oryginału zaczynają się szybko pojawiać. Jest jaśmin, silniejszy niż kwiat pomarańczy, a rozpoznawalna pralina zaczyna się powoli skradać. Nie jest ekstremalnie słodki, ale daje ludziom znać "nie martw się, jestem słodki i nie będę pachniał jak stare perfumy" (jakby stare i zabytkowe perfumy były przestępstwem; byłbym w więzieniu przez 100 żyć!). Gdzieś pośrodku wyczuwam nieokreśloną ziołowość; figa i czarna porzeczka? Nie mam pojęcia, to jakby przeciwwaga dla czekoladowej gorączki. Gdy dociera do wytrawności, irys Shalimaresque pozostaje, słodycz nasila się, paczula daje o sobie znać, a kwiatowe i ziołowe aspekty ustępują. Pachnie dla mnie bardziej jak Guerlain niż oryginał i to właśnie sprawia, że mi się podoba. Uważam, że jest mniej mdły niż reszta linii i przy delikatnej aplikacji (jest potężny), może pracować o każdej porze. Jest również bardziej uniseksowy, jeśli ma to dla Ciebie znaczenie, i bardziej interesujący niż inne z tej linii. Chociaż nie kupuję 10-krotnie większego stężenia irysa (co to jest, reklama płynu do naczyń?) Irys jest tam, jest bardziej szminką niż sztyftem do chleba i jest mniej słodki i mdły. Ciekawe otwarcie i zdecydowanie bardziej pospolity środek/drydown. Myślę, że nadszedł czas, aby naprawdę pomyśleli nieszablonowo przy następnym zapachu lub gdy ten okaże się klapą i zdecydują się go wycofać. Może właśnie tego ludzie naprawdę chcą. Podsumowując, solidny flanker. Na razie bardzo mi się podoba. Dodając; w połowie drydown przypomina mi również Poison Girl, lekka goryczka. Z każdym noszeniem pachnie coraz mniej jak flanker LVEB, co szczerze mówiąc wcale mi nie przeszkadza. To miłość! Szczerze mówiąc, jest to najpiękniejsza jak dotąd wersja LVEB, na równi z wycofanym oryginalnym Intense. Przepiękny!
Jak wiele razy wcześniej, tak naprawdę nie zauważam perfum, gdy są nowe, czasami dlatego, że tak naprawdę ich nie "czuję", a czasami dlatego, że po prostu wydaje mi się to bezcelowe. Na przykład J'adore. Nigdy go nie zauważyłem, nigdy nie byłem jego fanem, a jednak ciekawość wzbudziła moje zainteresowanie kilka miesięcy temu. Znalazłem kilka butelek z 1999 i 2000 roku na sprzedaż, kupiłem jedną na spróbowanie, a potem wróciłem po kilka zapasowych. Recenzja oparta na jednej butelce z 2000 roku i dwóch z 1999. J'adore, stworzony przez Calice Becker, był promiennym kwiatem, który okazał się hitem, jakiego Dior potrzebował po Poison. Dune i Dolce Vita pojawiły się bez większego rozgłosu, nigdy tak naprawdę się nie przyjmując i zastępując Poison jako kolejny hit Dior. J'adore nie był pomyślany w ten sposób, ale niespodzianka, stał się sukcesem z dnia na dzień! Mleczny, gładki, złocisty, błyskotliwy, otulający... zapach, który został obficie wprowadzony do prawie każdego pachnącego artykułu gospodarstwa domowego, stał się znany jako szampon / zapach czyszczący, który przenika przez prześcieradła do suszarek, środki czyszczące i odświeżacze powietrza. Od tego zaczął się mój brak zainteresowania nim; stał się zapachem funkcjonalnym, a nie przyjemnym. Ale weź oryginalny J'adore i powąchaj go; wszystko się zmienia. Owocowe niuanse w otwarciu, zdominowane przez gruszkę i melona. Chłodne kwiatowe serce z lekką białą kwiatową kremowością kończącą się na drzewnej i waniliowej bazie. Prosty. Nieskomplikowany. Ale geniusz Calice polegał na tym, że ta prosta formuła pachniała drogo, elegancko i złociście. Złożoność składników, kunszt ich połączenia. To zapach z najwyższej półki. I właśnie dlatego stał się takim hitem. Każdy potrzebował kawałka tortu J'adore. I tak jak każdy wcześniejszy hit, J'adore stał się ofiarą własnego sukcesu, obejmującego klony, tanie imitacje, a ostatecznie jeszcze tańsze przeformułowania, które sprawiły, że stał się tylko złą karykaturą samego siebie, pachnącą tanio, tandetnie, plastikowo. Teraz nie ma złożoności, nie ma płynnych przejść od zielonych nut bluszczu, przez soczystego melona, do chłodnej konwalii i kremowej bazy wanilii / drzewa sandałowego / cedru. J'adore stał się niefunkcjonalny, gdy zaczął pachnieć funkcjonalnie. J'adore zaczął dla mnie pachnieć jak luksusowe produkty do ciała. Zaintrygował mnie i odkryłem jego piękno w oryginalnej formule, z niesamowitą Carmen Kaas w basenie wypełnionym płynnym złotem. To była esencja J'adore. Kiedy powąchałem obecną iterację, po prostu poczułem się źle, jak odświeżacz do pokoju, który próbuje zbyt mocno. Nowe Millenium przyniosło nam wiele rzeczy, niektóre lepsze od innych, ale te ostatnie lata, kiedy Dior wciąż dawał czadu, mieliśmy Hypnotic Poison, J'adore, Addict, a kończąc na Dior Homme, dostaliśmy to, co najlepsze z ery Galliano. Choć padł ofiarą własnego sukcesu, ostatecznie czując się wypalony, teraz, ponad 20 lat później, błaga o ponowne odkrycie jego oryginalnego piękna i formuły. Teraz można go docenić za to, czym był przez cały czas, złotym dotykiem geniuszu!
Buduar to dziki seks. To zapach dzikiego seksu. Pot, ciepło, podniecenie. W tym niewielkim przedziale czasowym, który skończył się jako Memento Mori perfumerii (1998/2005) McQueen i Vivienne Westwood dali nam dwa arcydzieła, podróżowali do przeszłości i przywrócili zapach francuskiego burdelu z przełomu wieków. Powiedzieli do diabła z tym, co jest teraz w modzie (to były czasy Cool Water, Eternity, cK One i wielu innych), dali światu środkowy palec i powiedzieli "nauczmy ich, co to znaczy być trendsetterem". I rzeczywiście tak było. Starego dobrego Kingdom nie wąchałem od wieków; teraz bardzo poza zasięgiem, ale Boudoir nadal wyróżnia się dziś jak mucha w szklance mleka. I nadal jest przełomowy, idzie pod prąd trendom i ma je w dupie. A część tego seksownego, spoconego zapachu utrzymuje się na skórze przez wiele godzin po aplikacji. Boudoir to na początku pikantne i pudrowe goździki; dobra Madame ze wspomnianego burdelu kąpała się z mydłem Maja. Po nałożeniu pudru na ciało jakieś tanie perfumy pełne żonkili, róż, jaśminu, cywetu, kwiatu pomarańczy... bielizna jest zbędna. Po wypiciu jointa, aby wprawić się w nastrój, leżąc na łóżku, naga, z widocznymi jej bujnymi krągłościami, przybywa jej kochanek. Umięśniony, trochę szorstki ogier. Ma na sobie olejek z esencją ziół: lawendą, rozmarynem, tymiankiem, cytryną i nutami zwierzęcymi. Ich sesja seksualna potrwa tak długo, jak ich ciała będą w stanie wytrzymać. Pot obojga miesza się z ich perfumami i dymem z jointa, którym dzielą się na koniec. Kama sutra właśnie zainaugurowała nowy rozdział. Uwielbiam to, na wypadek gdyby były jakieś wątpliwości. Rumienisz się, jeśli zaczynasz myśleć i fantazjować podczas noszenia. Ale jeśli wiesz, jak go okiełznać, nie musisz fantazjować; będziesz żył swoimi najśmielszymi marzeniami. Jak niewiele ostatnich perfum, Boudoir pasuje jak ulał do tego, kim Vivienne jest jako osoba, jako projektant i jako osobowość. Podczas gdy reszta jej perfum, a właściwie prawie wszystkie, są już zapomniane, jej pierworodny Boudoir jest jej manifestem i mogłaby wykrzyczeć go głośniej (trudne; trwa wiecznie z ogromnym zapachem), ale nie wyraźniej. Muszę tylko ponownie spotkać się z moim dawno minionym Królestwem. Oba są bliźniakami o tej samej przytłaczającej osobowości. (A potem sprzedają nam dzisiejsze premiery jako przełomowe, transgresywne... Boudoir zjada je, malując paznokcie) Recenzja oparta na edp z 1999 roku.
Nigdy nie byłam fanką Coco Mademoiselle. Poznałem ją dzięki jednej z moich najlepszych przyjaciółek; to były bardzo wczesne lata 00 i pamiętam, jak wąchałem na jej CM, Narciso for Her, Addict, D&G, a później Pure i Midnight Poison. Miała taką chemię skóry, że potrafiła je wszystkie podciągnąć i sprawić, że pachniały cudownie. Ale chociaż naprawdę podobała mi się reszta, CM nigdy tak naprawdę nie kliknął. Szybko do przodu do 2020 roku i czuję zapach CMI, który moim zdaniem ma tę samą irytującą "nowoczesną Chanel", stworzoną w laboratorium syntetyczną ładność czystości, która jest podtekstem każdego wydania Chanel od 2000 roku. Ale znajduję fragmenty, które mi się podobają. 2 lata później mam 100 ml edycję Coco Mademoiselle wyprodukowaną w 2006 roku, z zakazanymi obecnie Lilial i Lyral. I całkiem mi się podoba. Ale może to tylko nostalgia, ponieważ nieuchronnie przenosi mnie do mojego nastoletniego ja, późnych nocy, imprez, pierwszych zauroczeń, mojego najlepszego przyjaciela tamtych czasów i beztroskiej wolności. Coco Mademoiselle otwiera wspomniany wyżej nowoczesny zapach Chanel; syntetyczne wrażenie laboratoryjnej czystości i bieli z osobliwym skrobiowym zapachem, który nieuchronnie przypomina "nowe" produkty, zapach opakowania, przemysłowej perfekcji i zapach pachnącego papieru. To zapach, którego nie mogę znieść, ale pod tym wszystkim zapach pojawia się jako promień światła. Cytrusy krzyżują się z pomarańczowymi owocami, a tam wyczuwam maleńką odrobinę oryginalnego i wspaniałego rocznika Coco z gulaszem z brzoskwiń i suszonych śliwek. Nuty serca oddają sprawiedliwość zręczności Polge'a (starszego) z różą i jaśminem; człowiek może tworzyć tysiące kombinacji z tymi dwoma nutami i wszystkie pachną inaczej i fantastycznie. Jest mimoza, która zapewnia suche i pudrowe (znowu) uczucie skrobi, trochę żywic, trochę mchu i sporo paczuli, które zakotwiczają zapach na skórze i pokazują, po raz kolejny, maleńkie odcienie Coco. Niczym się nie różnią, ale w najdrobniejszych szczegółach Polge ukrył odniesienia do swojej potęgi z 1984 roku. W rzeczywistości wspólnym wątkiem i tym, co naprawdę je łączy, jest moc; mój zabytkowy flakon ma ten sam zdumiewający zapach i trwałość, co mój zabytkowy flakon Coco z 1984 roku. Nosząc go dzisiaj, mam gwarancję, że 24 godziny później nadal będę go czuł. Nie jestem zakochany, ale lubię, gdy pojawia się pragnienie. Trafia we właściwe miejsce. Jacques Polge stworzył prototyp tego, co znamy jako nowoczesną fruktouli, ale podobnie jak oryginał, ma jakość i klasę. Charakteryzuje się bardzo umiarkowaną słodyczą, długotrwałą kwiatowością, która pachnie dość autentycznie, oraz suchym, drzewnym i bursztynowym wytrawnym zapachem, który lśni wetywerią, mchem, bursztynem i miękkimi nutami drzewnymi. Wanilia i piżmo po prostu dopełniają zapach i sprawiają, że jest wygodny i kremowy. W rzeczywistości, noszony dzisiaj, CM wydaje się zdecydowanie bardziej mocny niż delikatny, bardziej wytrawny niż słodki, bardziej męski niż kobiecy niż większość (jeśli nie wszystkie) współczesnych męskich zapachów. Stworzony dla kobiet z charakterem, wygenerował ten sam zapach, który można znaleźć we wszystkich męskich zapachach wyprodukowanych po nim. Drydown CM natychmiast przypomina tysiąc "męskich" perfum po 2000 roku, które skopiowały jego drzewny charakter nasycony wetywerią. I pomijając płeć, jak zawsze w przypadku perfum, każdy facet może to zrobić, tak jak każda kobieta. To po prostu idea luksusu w dobrze wykonanym wydaniu. I to jest to, co je sprzedaje. Pomijając reformulacje, które tak naprawdę sprawiły, że jest to kolońska wersja oryginału. Ale w niektóre dni to po prostu właściwa rzecz!
Trussardi został wprowadzony na rynek w 1982 roku, a nie 1983 lub 84, jeśli dobrze pamiętam. Ale tak czy inaczej, nie zmienia to faktu, że pierwszy duet z domu, czarno-biały, był nienaganny pod wieloma względami i absolutnie piękny, który doskonale definiował włoski glamour tamtych czasów. Teatr, filmy, muzyka, moda... Włochy kwitły, a perfumy musiały to odzwierciedlać! I rzeczywiście tak było!!! Mam 2 Trussardi Donna, czyli białe, odpowiednio z 1985 i 1986 roku, ale po raz pierwszy zetknąłem się z nimi wiele lat temu, około 1992/1993 roku, kiedy miałem około 8 lat. I od tamtej pory przylgnęły do mnie! Mniej więcej w tym czasie moja ciotka miała sklep z używanymi rzeczami, który wyglądał bardziej jak rupieciarnia; stare patelnie, buty, magazyny Burdy, ubrania, akcesoria... rzeczy, które w jakiś sposób udawała, że sprzedaje w sklepie, który był zagracony kurzem i rupieciami dookoła. Miała tam próbki Anaïs Anaïs (tam po raz pierwszy poczułem zapach) i karty z próbkami Trussardi, które były zapakowane w plastikowe rękawy, aby pachnieć szufladami i szafami. Jeszcze kilka lat temu wciąż miały zapach! Wyblakłe echa skóry, galbanum i pudru, które zawsze pozostawały ze mną, dopóki nie zdobyłem prawdziwych butelek. Magią jest dla mnie otwarcie! Gorzko zielone ziołowe nuty artemizji i galbanum, które przypominają nieco otwarcie Kourosa, ale z dodatkiem miękkości irysa. To solidne piękno, które w swojej vintage formule sprawia, że dzisiejsze męskie zapachy wydają się być wodą kolońską dla dzieci, wkrótce pokazuje swoje kły. Zużyta skóra, która pachnie gorzkim izobutylochinolenem, podobnie jak Bandit lub Aramis, z nutami geranium i goździka. Kwiaty nie nadają słodkiej lub niewinnej aury, zamiast tego dodają więcej zieleni i wymiaru, złagodzonego jedynie pudrowym welonem irysa lub heliotropu. Ale nigdy nie staje się miękkim lub delikatnym zapachem. To skóra i galbanum z mchem dębowym i żywicami w bazie, które definiują ogólne wrażenie, z akcentami wszystkiego innego. Kilka otwierających aldehydów dodaje blasku, podczas gdy serce po prostu łagodzi ziołowy charakter nieokreślonymi i doskonale zmieszanymi kwiatami. Trussardi to skóra najwyższej jakości, mydło goździkowe i zioła, pierwotne napięcie seksualne, które zostało doskonale uchwycone w oryginalnej reklamie. Piżmowe nuty brudnej odmiany zakotwiczają go na skórze, co daje mu niesamowitą trwałość, ale z umiarkowanym zapachem. Biała wersja, sprzedawana kobietom, pachnie dziś nieskończenie bardziej męsko niż to, co można znaleźć na ladach. Czarna męska wersja, której jeszcze nie znalazłem, była yin do yang z bardziej butchowym charakterem i słodyczą w środku, która była tak zmysłowa! Jakże czasy się zmieniły! A jednak oryginalny vintage Trussardi wciąż żyje! I wciąż pachnie jak milion dolarów!
Moja recenzja odnosi się do wydania z 1979 roku, reorkiestracji Maxa Gavarry'ego, a nie oryginalnej formuły z 1969 roku autorstwa Guya Roberta, o której mówi się, że jest znacznie bardziej zwierzęca. Tak czy inaczej, mój flakon Dioressence z 1979 roku jest dla mnie jedną z najlepszych kreacji Dior i jednym z najpiękniejszych zapachów w ogóle! Dioressence to intensywnie zwierzęcy, zielony orient. Wydaje się to dziwne, ale jeśli weźmiesz przyprawy Youth Dew, dodasz odrobinę nut zwierzęcych i otoczysz wszystko aromatycznymi zielonymi nutami ziołowymi, to właśnie otrzymasz. Pachnie tak doskonale, że nigdy nie miałem ochoty sięgać po trudniejszą do znalezienia i znacznie droższą pierwszą wersję; po prostu nie ma takiej potrzeby. Otwarcie to sproszkowane pelargonie i goździki, splecione z jasną i musującą bergamotką. Bogactwo cytrusów jest niezrównane i wraz z aromatycznymi nutami geranium pachnie jak najbardziej zmysłowy puder; jest jasny, kojący, kwiatowy i suchy, dając uczucie wilgotnej zieleni. Wyczuwalna jest nuta cynamonu i pomarańczy, ale zamiast iść w kierunku "terytorium pomander", udaje mu się przekazać tę samą gorącą pikantność Youth Dew lub Opium. Środkowe kwiatowe serce, które jest tak fachowo zmieszane, że żaden kwiat się nie wyróżnia, przenosi go bardziej na terytorium szyprowe, pozostawiając za sobą niektóre przyprawy. Nadal wyczuwam cynamon i geranium, dwie nuty, które bardziej wyróżniają się na mojej skórze, ale teraz czuję połączenie z Miss Dior; ta sama elegancja, ta sama klasa, ale w jakiś sposób bardziej dzika. Rozpuszczone włosy, kaftan z nadrukiem i szezlong. Le Parfum Barbare ożywa! Przez cały czas trwania Dioressence (wiele godzin na skórze, z ponadprzeciętną trwałością) wyczuwalna jest solanka i słoność, którą ja odbieram jako ambrę. Nie czyni go brudnym per se, ale dodaje barbarzyńskiego elementu niegrzeczności. Drydown przynosi cięższe piżmo i nuty zwierzęce, dodaje ostateczny obrót stojaka na przyprawy i otula wszystko ciemną paczulą, sproszkowanymi nutami ziołowymi i kwiatowym aspektem geranium. Róża staje się bardziej widoczna, ale poza tym reszta kwiatów jest niewidocznie zmieszana, aby zapewnić ogólną gładkość. Mech dębowy, przyprawy, trochę żywic... to jest wszystko, bez próbowania, bez rozpadania się. Trudno to rozszyfrować i nie zrobię tego, ponieważ pachnie tak cholernie dobrze, że po prostu chcę się nim delektować. Czuć w nim tak lata 70-te, a jednocześnie tak 80-te Studio54, że zastanawiam się, czy moja wersja to jeszcze formuła Guya Roberta, czy już wizja Gavarry'ego, bo to arcydzieło. Nie mam pojęcia, zgaduję, że każdy perfumiarz podkreślił inną stronę tej samej monety, a Dioressence czuje się jak w domu w każdej wersji, czy to w zamku z 1969 roku, czy w dyskotece z 1979 roku. Transcendentny jak żaden inny i nigdy nie czuje się ani nie pachnie przestarzale. 10/10 ode mnie!
Kochany Diorling! Co za wspaniała skóra! A recenzuję wodę kolońską z początku lat 60-tych, więc nie mam pełnej mocy! Diorling otwiera się w przytulnych odcieniach liliowych chmur. Jest świeżość bergamotki, ale to, co natychmiast wyróżnia się na mojej skórze, to fiołek, choć nie jest wymieniony na tej niewielkiej liście nut, ale tam jest. Czasami zastanawiam się, czy to tylko efekt uboczny skóry, coś w rodzaju prekursora Fahrenheita. Jest też ozonowa świeżość i zielone pąki z lekką ogórkową rosą. Nie jestem fanem fiołka ani liści fiołka, ale kontrast tutaj jest wspaniały. Wyczuwam również bzy. Skóra nie zajmuje dużo czasu, aby wyjść na pierwszy plan. To oldschoolowa izobutylochinolina, jak w Jolie Madame, ale tutaj jest bardziej surowa. Dzikszy. To tyle, jeśli chodzi o brytyjskie skojarzenia! Serce rozwija się powoli i czule niczym biały kwiatowy koc. Delikatne kwiaty, jakby widziane przez mgłę, delikatny jaśmin, miękkie róże, płótno niebieskich i fioletowych kwiatów, jeszcze bardziej wygładzone przez patynę skóry. Skóry, która staje się coraz ciemniejsza i bardziej zwierzęca, osiągając punkt, w którym pachnie jak Mona di Orio Cuir; uczennica Edmonda, Mona uległa wpływowi mistrza, a jej wspaniały Cuir oddaje wspaniały hołd swojemu nauczycielowi / mentorowi / przyjacielowi, którego wpływ Paula Vachera można wyczuć w jego późniejszych kreacjach. Od Paula przez Edmonda do Mony! Powoli, ale systematycznie, koc z mchu dębowego i piżma, z pewnością kastoreum, zaczyna pochłaniać skórę, oswajając ją. A pod spodem delikatna kwiatowa pudrowość łagodzi wszystkie pozostałe krawędzie. Skóra pachnąca kwiatowym talkiem, skórą i mchem, przeszyta cichym oddechem nut zwierzęcych. Jako woda kolońska, Diorling otwiera się głośno, ale z upływem godzin staje się coraz cichszy. Nie ma ogromnego zapachu, ale przy obfitej aplikacji Diorling świeci jasno przez co najmniej 2/3 godziny, zanim stopniowo stanie się zapachem skóry, który utrzymuje się przez cały dzień. Trwałość jest niesamowita, ale oczywiście brakuje jej objętości extrait. Nieskazitelny flakon, taki jak ten, który posiadam, czuje się i zachowuje prawie lepiej niż współczesne edt. Właściwie lepiej, a nie prawie. Gdy zapach zaczyna znikać ze skóry, pozostają ostatnie resztki skóry pieszczące moje zmysły. Delikatna pudrowość sprawia, że zapach jest elegancki do ostatniego tchnienia, zupełnie jak szyty na miarę strój Christiana Diora. Oszałamiający! Chciałbym dostać w swoje ręce vintage extrait, ale nawet w EdC jestem zdumiony tym pięknem i jego oszałamiającym blaskiem!