fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
310 recenzji
Ombre Leather Toma Forda to zapach, który o dziwo zarówno lubię, jak i nie lubię i nie mogę się zdecydować. Zapach nowej skóry samochodowej jest przedni i centralny, jakbyś dosłownie wślizgnął się na siedzenie jakiegoś eleganckiego, luksusowego pojazdu, aby zabrać go na jazdę próbną. Chytry sprzedawca wślizgnął się na siedzenie pasażera obok ciebie i ma na sobie ten piskliwie-słodki jaśminowy zapach Toma Forda, którym naprawdę gardzisz i na początku chcesz opuścić okna, ale nie możesz zrozumieć, jak one działają, więc po prostu się poddajesz. Ale w jakiś sposób syropowate piżmo jaśminu wraz z gładką, lekko jasną, lekko zwierzęcą skórą stanowi uderzające połączenie. Ale te dwie nuty nigdy tak naprawdę się nie łączą, siedzą osobno przez cały czas trwania zapachu i podobnie jak ta podróż dwa razy po parkingu z nieznajomym, od którego i tak nie zamierzasz kupić samochodu, jest to ostatecznie niezręczna jazda.
Mizensir's Celebes Wood to zapach, który uwielbiam, ale myślę, że kocham go bardziej dla kogoś innego. To zapach na leśną imprezę w stylu frou-frou. Tuzin hałaśliwych księżniczek zbiera się w lesie o północy, pełnych blasku i przepychu, z rozwianymi włosami, olśniewającymi tiarami i balowymi kieszeniami wypchanymi ciastami i słodyczami, ściskając ozdobione klejnotami flakony słodkich, mocnych likierów, których zdobycie kosztowało pół królestwa. Są plotki, prezenty, picie, tańce, słodkie pocałunki i sekrety w świetle księżyca. A te księżniczki nie lunatykują ani nie są pod wpływem zaklęcia, są czujne i bardziej żywe niż kiedykolwiek wcześniej, kobiety z władzą i autonomią oraz wizją przyszłości, która wstrząśnie podstawami ich świata, ponieważ nie obejmuje zadowolenia rodziców, poślubienia książąt, pomniejszania siebie lub swoich marzeń ani ukrywania najprawdziwszych pieśni ich serc. Więc... tak. Ten rodzaj imprezy. Jest to wystawny, ambrowy zapach, otwierający się wirującymi, niemal musującymi iskrami, jakby ktoś wrzucił cynamon i kardamon do płomienia, a kiedy żar zgaśnie, pojawia się głębokie, bogate serce bobu tonka i żywicznego labdanum oraz czegoś podobnego do paczuli, ale bardziej kremowego i mniej ziemistego. Jest piękny i na właściwej osobie mógłby być druzgocący, ale jakoś to nie ja.
Dragonfly od Zoologist to zapach, który najwyraźniej próbowałem tak długo, że pozostały po nim tylko opary. Ale nie jestem pewien, czy potrzebuję pełnej butelki. Nie posiadam wielu zapachów takich jak ten... co nie znaczy, że jest on niesamowicie wyjątkowy, bo nie jestem pewna, czy tak jest. To rodzaj delikatnego, wodnistego kwiatowego piżma z kwiatem wiśni i piwonii oraz słodkim, pudrowym heliotropem. Chociaż jest przyjemny, nawet całkiem ładny, zdecydowanie umieściłbym go w kategorii wodnej... a ja nie kocham wodnych zapachów. Nawet tak znośnych jak ten. Myślę, że to właśnie mam na myśli, mówiąc, że nie mam wielu takich zapachów. Jestem pewien, że jest wiele rzeczy, które pachną podobnie, ale nie potrafię powiedzieć, co to jest, ponieważ ich nie noszę ani nawet nie próbuję! Czytałem, że ważki rozwijają się w świeżej, czystej wodzie i myślę, że w tym zapachu jest coś z tej czystości. "Czystość" to bardzo delikatne określenie, więc waham się nawet go użyć, ale to pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl i szczerze mówiąc, teraz, kiedy to powiedziałem, wiesz, kogo mogę sobie wyobrazić noszącego ten zapach? Odważną i absurdalnie słodką Laurę Lee z Yellowjackets. Ten zapach jest idealny dla tej postaci.
Maya od Tocca to zapach, który kupiłam pod wpływem kaprysu kilka miesięcy temu, gdy brałam kilka zapachów w rozmiarze podróżnym z Sephory. Zapachy Tocca generalnie nie działają na mnie i ten nie jest wyjątkiem. Wszystkie, a przynajmniej te, które wypróbowałam, są śmiesznymi owocowo-kwiatowymi zapachami, które przypominają mi bukiety owoców z Edible Arrangement. Nie przepadam za owocowymi kwiatami, ale nie sądzę, by ta wersja była zła. Z górnymi nutami czarnej porzeczki, liści fiołka oraz jaśminu i róży, jest to bombastyczna eksplozja dżemu, owoców pokrytych paczulą i piżmowych kwiatów, która doprowadzała mnie do szału, ponieważ tak bardzo przypominała mi zapach, który nosiłem w późnych latach nastoletnich, kiedy po raz pierwszy zacząłem uczęszczać na zajęcia w college'u. Powodem, dla którego to pamiętam, jest fakt, że nasz kot nasikał na moją torbę na książki, a ja próbowałem to ukryć tym konkretnym zapachem i po 15 minutach zajęć zdałem sobie sprawę z tonącym sercem, że moje rozwiązanie nie działa, więc zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem, zbyt zawstydzony, by kiedykolwiek wrócić. Tym zapachem był Tribu marki Bennetton. Właśnie sprawdziłem nuty zapachowe i wymieniają one również czarną porzeczkę i liść fiołka, jaśmin i różę. Nie wymienia oczywiście kocich sików niejakiego Leroya Parnella, naszego ówczesnego kota syjamskiego, ale w mojej pamięci Tribu i piskliwe, skąpe kocie siki są ze sobą nierozerwalnie związane. Maya nie dzieli z nim tego aspektu. To po prostu zwykły owocowo-kwiatowy zapach. Jest w porządku. Odrobina kocich sików mogłaby jednak uczynić go bardziej interesującym.
Megamare od Orto Parisi to absolutnie atlantycki zapach kaiju. Masywna, tajemnicza morska bestia, nadprzyrodzone stworzenie o boskiej mocy, owinięte radioaktywnymi wodorostami, wynurza się z niezgłębionych głębin nieziemskiego rowu oceanicznego, by wypłynąć na powierzchnię w środku tajfunu. Tsunami sieje spustoszenie na całym świecie, słona woda natychmiast pochłania każdą powierzchnię, tworzy się dziwna chmura omszałego piżma, kwitną glony, widoczność spada do zera w ciągu kilku sekund. W wirze tego nieszczęścia znajduje się MEGAMARE, łagodne stworzenie przeklęte potężną posturą i niezwykle solankowym, słonawym zapachem, który można wykryć z innych planet, innych wymiarów. Obejmuje obywateli świata szerokim spojrzeniem swojego kalejdoskopowego cyklopowego oka i myśli "kurwa mać, ci ludzie to śmieci" i znika w otchłani, by nigdy więcej ich nie zobaczyć. Ale jego nieziemskie DNA zmieniło samą esencję wody morskiej, a z każdego miejsca, w którym spadła kropla tego dnia, pojawił się dziwny aromatyczny kwiat. I tak historia nigdy nie zapomni rozległego rozkwitu sądu, dnia Megamare.
Wyobraź to sobie: diablica z Marsa wystrzeliwuje swój pistolet na watę cukrową, a podmuch unosi się wiecznie w zerowej grawitacji. Każda krystaliczna chmura cukru dryfuje w stratosferycznych wiatrach, obracana i respirowana przez zjonizowane powietrze. Atmosfera trzeszczy naładowana plazmą, z niemożliwymi promieniami gamma, które pachną jak elektryczność i gwiezdny pył. To czysty kosmiczny cukierek - słodycze bez ograniczeń w kosmicznej przestrzeni, kryształki cukru tworzące się w strumieniach światła. Słodkie cząsteczki rozpraszają się jak mgławice, łapiąc światło gwiazd i rozprzestrzeniając się na zewnątrz, kosmos waty cukrowej; błyszczący, pajęczy i galaktyczny.
W Wenecji Rococco weselnicy zamieniają się w wilki, ale ich upudrowane kostiumy i oblicza wciąż wiszą w powietrzu - ryżowobiałe, kredowo miękkie, gęste jak chmury, padające jak śnieg w bajce, która stała się skorumpowana i perwersyjna. Puder gromadzi się na ścianach, unosi się w płachtach w świetle świec, osiada jak popiół na porzuconych maskach, pyli każdą powierzchnię, aż lustra duszą się bielą. Zapach unosi się między rzeczywistością a koszmarem, każdy oddech wciąga więcej słodkiego, duszącego proszku. Pod tymi wszystkimi warstwami bieli kryje się coś dzikiego - zęby kryjące się za pudrowym puchem, pazury wzniecające nowe chmury z każdym krokiem. To jest to, co pozostało na stole bankietowym po lykantropijnych transformacjach przeklętych arystokratów, ich opuszczona uczta tonąca w zaspach fioletowo-białego pyłu, słodycze i srebrne sztućce rozrzucone jak kości pod kocem perfumowanego śniegu.
W Wenecji Rococco przypomina mi się kultowa scena z filmu "Towarzystwo wilków", a moja wyobraźnia zajmuje się resztą: weselnicy zamieniają się w wilki, ale ich upudrowane kostiumy i oblicza wciąż wiszą w powietrzu - ryżowobiałe, miękkie jak kreda, gęste jak chmury, padające jak śnieg w bajce, która stała się zepsuta i perwersyjna. Puder gromadzi się na ścianach, unosi się w płachtach w świetle świec, osiada jak popiół na porzuconych maskach, pyli każdą powierzchnię, aż lustra duszą się bielą. Zapach unosi się między rzeczywistością a koszmarem, każdy oddech wciąga więcej słodkiego, duszącego proszku. Pod tymi wszystkimi warstwami bieli kryje się coś dzikiego - zęby za pudrowym puchem, pazury wzniecające nowe chmury z każdym krokiem. Oto, co pozostało w pudernicy po lykantropijnych transformacjach przeklętych arystokratów, ich perfumowane peruki tonące w zaspach fioletowo-białego pyłu, powietrze tak gęste od pudru, że zaciera granicę między bestią a pięknem.
Wcześniej wypróbowałem jeden zapach od Rook Perfumes - Undergrowth - który nie przypadł mi do gustu, ale miałem nadzieję, ponieważ ich oferta wydawała się przywoływać rodzaj cichego dramatu i dziwnej teatralności, którą bardzo lubię. I tak myślę, że znalazłem swoją bramę do ich świata z Thurible. Nie czuję zapachu kołyszącej się sakramentalnej kadzielnicy z aromatycznym żarem i czcigodnym dymem, ale raczej opatkę w swoim świętym domu pracującą ze składnikami kadzidła w ich surowej postaci. Mech zebrany z kamienia, ziemista ziołowa poezja zmiażdżonej szałwii, kwiatowy proch czarnego pieprzu, który tańczy szaleńczo konfetti fragmentów ciemnej materii pod solidnym kamiennym tłuczkiem, a wszystko to związane w lepkich cieniach skórzastego labdanum i piżmowo-bursztynowego miodu. Nie wiem, czy zapalić go do rytualnego zejścia w półmrok podziemnego świata, czy też posmarować palcem język w nocy przed poruszaniem się po ciemnych korytarzach snów, ale niezależnie od jego zastosowania, czuje się zakłócającą niesamowitość i nierzeczywistość, w której dowiadujesz się o rzeczach kryjących się za rzeczami.