fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
To bardzo osobista i bardzo "proszę pani, to jest Wendy's" recenzja tego zapachu, ale zaczynamy. Istota Soul of My Soul od Etat Libre d'Orange polega na tym, że jest to miękkie i przytulne piżmo z drzewa sandałowego; kokon twoich stóp dotykających stóp twojej osoby pod polarowym kocem, gdy wygodnie oglądasz LotR po raz bazillionowy. To miejsce na klatce piersiowej tej osoby, idealnie wyrzeźbione, by w nocy oprzeć na nim głowę. To ich zabawne, mruczące chrapanie, gdy przesuwasz swoje ciało w łóżku, a wasze tyłki dotykają się na chwilę. To sekretny język dwóch serc, które to rozumieją i które mają szansę to zrozumieć. To cud i magia bezpieczeństwa i połączenia oraz wszystkie zielone flagi mówiące go-go-go, że w porządku jest być swoim najdziwniejszym, najbardziej autentycznym, najprawdziwszym sobą z kimś i bez względu na to, jak dziwne lub trudne będą rzeczy - i będą trudniejsze i dziwniejsze, nie popełnij błędu - zawsze pozostaniesz miękkim, bezpiecznym miejscem dla siebie nawzajem.
Psychelicious to kalejdoskopowa brokatowa armata teledysku K-pop z co najmniej 50 zmianami kostiumów, sukniami balowymi w różowej rumianej piwonii z olśniewającymi truskawkowymi i malinowymi kamieniami szlachetnymi wyszytymi na jedwabiu, truflami litchi skropionymi szampanem skubanymi między każdym ujęciem.
Naprawdę wahałem się przed napisaniem recenzji Guerlain Mitsuoko, ponieważ w tym momencie... po co zawracać sobie głowę? Setki i tysiące słów poświęcono temu ponadczasowemu zapachowi, a co ja mam do zaoferowania nowego lub innego? Co tak naprawdę wnoszę do tej rozmowy i w jaki sposób o niej myślę, co sprawia, że nosząc ten zapach czuję, że jest mój? Całe to ćwiczenie wydawało się trochę bezcelowe... ale. Ale. Coś tam było. W tym zatęchłym klasyku było coś, co dziwnie przywodziło mi na myśl liche, tych żądnych władzy nekromantów, którzy odprawili jakiś mroczny rytuał i wepchnęli swoją duszę do filakterii (autokorekta chce, żebym użył pterodaktyla, a ja jestem tak kuszony) i którzy przyjęli słodko-gorzki ból wieczności nieśmiertelności, aby stać się łuską nieśmiertelności. Mitsuoko przywołuje tę wilgotną mauzoleum ziołową stęchliznę, a kiedy odsuniesz niemożliwie ciężkie kamienne drzwi starożytnej krypty, aby zajrzeć do jej atmosfery gęstej od kurzu i brzęczącej cichym brzęczeniem zaświatów... czeka na ciebie ta brzoskwinia, świecąca niesamowicie chorym światłem, właśnie wykonując swoją nieświętą ceremonię niekończącej się nocy. Pajęczy mech dębowy, aromatyczny i garbnikowy, miękki i kwaśny, wisi ciężko jak żałobny całun. I być może teraz jesteś uwięziony w tym zapachu na zawsze. Nosząc Mitsouko, sam stajesz się trochę nieziemskim fantomem, migoczącym w i z istnienia; oszukujesz zapomnienie, pozostajesz na skraju świata - i przechodzisz przez zasłonę pomiędzy. Czy to właśnie mają na myśli ludzie, gdy określają ten zapach jako "ponadczasowy"? Dla mnie to działa.
A Drop d'Issey Eau de Parfum nie jest mitycznym jednorożcem, ale wywołuje podobne odczucia. To minimalistyczne arcydzieło, które wykracza poza krótką i nieco prostą listę nut - trio bzu, kwiatu pomarańczy i mleka migdałowego - tworząc coś nieoczekiwanie odkrywczego. Jest to krystaliczny kwiat, który w jakiś sposób jest również nieco stęchły i piżmowy, ale jest tak dobrze wyważony, że nie jestem pewien, czy którykolwiek z tych opisów działa. To bezwysiłkowa perfekcja, która pozostawia Cię bez tchu, przebłysk czegoś niemożliwego, co stało się rzeczywistością. Problem w tym, że... ugh. Butelka jest ohydna. Tak wspaniały i doskonały jak ten, nie mogę mieć tego czegoś na mojej próżności.
Choć ostatecznie uwielbiam Shade od LUSH, wow... ma absolutnie najbrzydsze otwarcie ze wszystkich zapachów, jakie kiedykolwiek próbowałem. Mineralny i tłusty, jak zjełczały petrichor, jak laska masła wysadzana zardzewiałymi niklami i niedopałkami papierosów, topiąca się na mokrym betonie po palącym lipcowym słońcu na środkowej Florydzie. Ale potem robi coś cudownego. Przytłaczająca atmosfera unosi się i zamienia w zupełnie inne perfumy, delikatnie cukrowe i czysto-drzewno-żywiczne, niczym święte mydlane soki mistycznego drzewa marcepanowego. Jest tak dobrze, zbyt dobrze. Może nawet zbyt dobre, by mogły być prawdziwe. Pachnie prawie jak coś, o czym powiedziałbym: "Uwielbiam to, ale to nie dla mnie". Ponieważ, w taki czy inny sposób, nie czuję się jak ja. Wydaje mi się, że jestem zbyt niezadbana i beztroska. Jestem zbyt neurotyczny, by to osiągnąć! ALE gdzieś w rozległym multiwersie istnieje najchłodniejsza, najfajniejsza, najbardziej nietrudna wersja mnie i tak właśnie pachnie. A kiedy noszę te perfumy, wcielam się w tę osobę... i czuję się naprawdę dobrze.
Wyobraź sobie stary skandynawski kościół położony w śniegu, skąpany w obcym świetle zorzy polarnej, z dymem kadzidła przesiąkniętym każdym kamieniem. Limonka, cierpka i elektryczna, wybucha jak renegacka gwiazda spadająca przez niebiosa, różowy pieprz, ostry i trzaskający, odbija się echem zejścia, nieziemskiego wygnania, zapowiadanego przez niebiańskie fanfary. Cashmeran, elemi i labdanum, miękkie, dymne i splecione z żywicznymi sekretami, szepczą kołysankę upadłej łaski. Z ciemnego witrażowego okna, zwietrzała opatka wzdycha i zapala samotną świecę z wosku pszczelego, której słodki rytualny blask jest latarnią dla tego wędrowca w nocy, którego skrzydła, niegdyś płonące niebiańskim ogniem, teraz nie rzucają żadnego cienia.
Я od Toskovat to perfumy nieodgadnione i niejasne, westchnienie hamulców, syk pary i sylwetka wyłaniająca się z ciemności, gdy wychodzisz z autobusu w mglisty wieczór. Cienista postać pochyla się blisko i szepcze ci do ucha cztery słowa. "Znajdź sekretne serce", oddycha, duch uśmiechu migocze, dłoń w rękawiczce, błysk srebra, paczka zapomnianych słodyczy. Zjawa odeszła, zniknęła w labiryncie alejek, jak mgiełka snu. Echo ich słów pozostaje, zagadka wyryta w cytrynowym zapachu perełek cukru pudru, delikatnym mdleniu cukrowych fiołków i rumieńcu kandyzowanego truskawkowego piżma. Ściskasz zmiętą celofanową paczuszkę, a zapach sam w sobie jest upiorną cukrową mapą prowadzącą zawsze do wewnątrz, w kierunku sekretnego serca w twoim sercu.
Cukrowe pajęczyny utkane przez zaczarowane pajęcze matki chrzestne z kwiatów migdałowca, lśniące nitki połyskujące waniliowym szronem i sproszkowanym kakaowym śniegiem.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę grafikę na etykiecie Zoologist's Penguin, przyznaję, że część mnie pomyślała: cholera, naprawdę mam nadzieję, że pachnie tak, jak wygląda zrzędliwy i skrajnie niezrównoważony William Dafoe w The Lighthouse Rogera Eggersa. Oczywiście każdy, kto to widział, musi wiedzieć, że głównie żartuję (choć przewrotnie, nie żartuję całkowicie), a zamiast zapachowego tour de force morskiego zagrożenia, nieskrępowanego szaleństwa i słonego posmaku rozmyślającej, nasączonej solanką rozpaczy, otrzymujemy mityczny chłód Frosta, She-Ra's Empress of the Snows na fantastycznej planecie Etheria. Orzeźwiający podmuch mroźnego powietrza, rześki i czysty, tonizujący i słodko-gorzki, lodowate okno na obojętne piękno zimowego krajobrazu. Żar różowego pieprzu drży wśród szeptów jałowca i lodowatej, pradawnej sosny; szafran ujawnia ciepłą, miodową przyprawę swoich tajemnic tylko po to, by zagubić się w chłodnej, nieznanej głębi morskiego mchu. A jednak... w tym zapachu jest burzliwe serce, piżmo i deszcz, opuszczenie syren i zniszczenie morskich bogów. Być może ten sękaty latarnik ma jednak swoje miejsce w tej historii. Nie jestem jednak pewien, co stało się z pingwinami.
Atomic Bee Women from the Abyss od Zoologist. Oh, czekaj, to się tak nie nazywa. Ponieważ nie konsultowali ze mną nazwy. To po prostu Bee. Ale to zdecydowanie pysznie kampowy, przesadzony, pszczelarski femme fatale miodowa pułapka zapachu. Prawdziwe doświadczenie typu Atomic Bee Women From Beyond. Wyobraź sobie Jessicę Rabbit, ale zamiast smukłej czerwonej sukienki, jest ona otulona gładką, duszną kaskadą złotego miodu, trzymaną w górze przez najmniejsze błyszczące skrzydła, co jest nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że jest monstrualną 50-metrową międzygalaktyczną królową pszczół. Unosząc się z oszałamiającym brzęczeniem, wydziela słodką, lepką, pudrową wydzielinę wanilii i drzewa sandałowego na wieżowce i personel wojskowy, gdy miasto wybucha w chaosie. "Nie jestem zła; po prostu tak mnie ciągnie do plastra miodu" - grucha, delikatnie wwiercając swoje ogromne żądło w aromatyczne bogactwo wina deserowego kwitnących letnich ogrodów mimozy i heliotropu rozrzuconych w parku w centrum miasta. Zbyt późno zdajesz sobie sprawę, że powietrze przesycone jest odurzającym nektarem piżmowego kwiatu pomarańczy i kandyzowanym ogniem syropu imbirowego, że jej eskadra sióstr wdarła się do atmosfery, zapowiadając swoje przybycie gęstymi woskowymi chmurami odurzających żółtych kwiatów. Miasto, zatopione w pyłkach i feromonach, popada w deliryczne otępienie. Ludzkość, zapomniana, rozpłynęła się w miodowej mgle, a jej ostatnie westchnienia zostały pochłonięte przez nieustanne dudnienie miliona maleńkich skrzydeł.