fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
310 recenzji
Jorum Studio's Gorseland to zbieżność wielu ścieżek światła płonących na pograniczu upraw i dziczy, gdzie neonowe kwiaty oszałamiają swoją elektryczną intensywnością. Podczas gdy ja spędzam swoje dni głównie w pomieszczeniach, przemierzyłem niezliczone dzikie ścieżki dzięki urzekającej prozie pisarza Roberta MacFarlane'a, w której jego świetlista proza oddaje poezję dzikich miejsc, pokazując, jak starożytne drogi i stary wzrost trwają obok nas, będąc częścią naszego codziennego świata, a nie oddzielone od niego. Zapach ten rozwija się jak jedna z takich zastępczych podróży: ostry i gryzący w wysokich miejscach, a następnie pogłębiający się do przeszywającej kwaskowatości w cieniu ziół na dnie doliny. Szok fluorescencyjnych płatków nigdy nie ustępuje, gdy wspinasz się wyżej, utrzymując ich dziwną świetlistość, nawet gdy pędy skręcają się w górę z ich surową, tnącą jasnością. W końcu wyłaniają się łagodniejsze nuty - jabłkowo-słodki puch rumianku i trawiaste waniliowe szepty marzanki - jak znalezienie nieoczekiwanej łąki po stromej wspinaczce. W tym zapachu powietrze trzeszczy od napięcia rosnących rzeczy, odrzucając nasze próby kategoryzacji - zbyt jasne, zbyt gwałtowne, zbyt żywe, by można je było powstrzymać.
Dune od Christiana Diora to mgliste, smagane wiatrem wybrzeże z samotnymi ścieżkami wyłożonymi orlicą, janowcem i wrzosem, prowadzącymi do zdradzieckich klifów, gdzie znajduje się skorumpowana i rozpadająca się stara karczma. Jest to miejsce preferowane przez przemytników i morderców - miejsce, w którym umarli nie opowiadają żadnych historii. Krytyk perfum Luca Turin uważa, że w tym zapachu kryje się prawdziwa groźna ciemność i że jest to silny pretendent do "najbardziej ponurego piękna we wszystkich perfumach". Moje przerażające serce goblina jest pod strasznym wpływem tego rodzaju hiperboli i po przeczytaniu tego ponad dekadę temu... kupiłem butelkę w ciągu milisekund.
Jest to jeden z tych zapachów, które natychmiast przywołują w mojej głowie pewien obraz: jeden z magazynów Heavy Metal mojego zmarłego ojca z lat 80-tych, z metaliczną pięknością na okładce, lśniącym chromem i krzywiznami, surowymi liniami i dziwnym, pulsującym poczuciem tajemnicy. Grafika Hajime Sorayamy dla magazynu Heavy Metal doskonale oddawała jego charakterystyczny styl future-noir i erotyzmu science-fiction w erze maszyn i z pewnością przyciągnęła moją uwagę, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem w wieku 11 lat. Zazwyczaj nie analizuję zapachów przez pryzmat seksowności i seksapilu, ponieważ, szczerze mówiąc, wydaje mi się to nieeleganckie i redukcyjne. Perfumy mogą być czymś więcej. Ale w tym przypadku wydaje się to dziwnie trafne. Oh My Deer to zapach gorzkiego, aldehydowego, metalicznego piżma, przewrotnie zarówno mineralnego, jak i zwierzęcego, oraz olfaktorycznego dysonansu papryki, która jest rozgrzewająca i żywiczna, ale działa również jak chłodzący, elektryczny prąd. To zapach, który w jakiś sposób sprawia wrażenie szorstkiego i brudnego, co sprowadza go do bardzo osobistego dla mnie miejsca. Dokładnie tak się czułem, gdy po raz pierwszy przejrzałem katalog magazynów Heavy Metal; przerażały mnie i ekscytowały w równym stopniu, a te mroczne, techno-apokaliptyczne narracje mogły być katalizatorem pierwszego... poruszenia... w moim dziwnym małym ciele. Hej, wszyscy mamy swoje historie pochodzenia. Oh My Deer uruchamia fascynujący dialog wewnętrzny, ciągnąc mnie z powrotem do tych ekscytująco dziwnych magazynów. Nie jest to coś, co większość uznałaby za seksowne, a dla mnie osobiście też nie jest. Ale jest niezaprzeczalnie dziwny, co uważam za nieskończenie intrygującą cechę. Co ważniejsze, jest to zapach, który naprawdę lubię nosić.
To bardzo osobista i bardzo "proszę pani, to jest Wendy's" recenzja tego zapachu, ale zaczynamy. Istota Soul of My Soul od Etat Libre d'Orange polega na tym, że jest to miękkie i przytulne piżmo z drzewa sandałowego; kokon twoich stóp dotykających stóp twojej osoby pod polarowym kocem, gdy wygodnie oglądasz LotR po raz bazillionowy. To miejsce na klatce piersiowej tej osoby, idealnie wyrzeźbione, by w nocy oprzeć na nim głowę. To ich zabawne, mruczące chrapanie, gdy przesuwasz swoje ciało w łóżku, a wasze tyłki dotykają się na chwilę. To sekretny język dwóch serc, które to rozumieją i które mają szansę to zrozumieć. To cud i magia bezpieczeństwa i połączenia oraz wszystkie zielone flagi mówiące go-go-go, że w porządku jest być swoim najdziwniejszym, najbardziej autentycznym, najprawdziwszym sobą z kimś i bez względu na to, jak dziwne lub trudne będą rzeczy - i będą trudniejsze i dziwniejsze, nie popełnij błędu - zawsze pozostaniesz miękkim, bezpiecznym miejscem dla siebie nawzajem.
Psychelicious to kalejdoskopowa brokatowa armata teledysku K-pop z co najmniej 50 zmianami kostiumów, sukniami balowymi w różowej rumianej piwonii z olśniewającymi truskawkowymi i malinowymi kamieniami szlachetnymi wyszytymi na jedwabiu, truflami litchi skropionymi szampanem skubanymi między każdym ujęciem.
Naprawdę wahałem się przed napisaniem recenzji Guerlain Mitsuoko, ponieważ w tym momencie... po co zawracać sobie głowę? Setki i tysiące słów poświęcono temu ponadczasowemu zapachowi, a co ja mam do zaoferowania nowego lub innego? Co tak naprawdę wnoszę do tej rozmowy i w jaki sposób o niej myślę, co sprawia, że nosząc ten zapach czuję, że jest mój? Całe to ćwiczenie wydawało się trochę bezcelowe... ale. Ale. Coś tam było. W tym zatęchłym klasyku było coś, co dziwnie przywodziło mi na myśl liche, tych żądnych władzy nekromantów, którzy odprawili jakiś mroczny rytuał i wepchnęli swoją duszę do filakterii (autokorekta chce, żebym użył pterodaktyla, a ja jestem tak kuszony) i którzy przyjęli słodko-gorzki ból wieczności nieśmiertelności, aby stać się łuską nieśmiertelności. Mitsuoko przywołuje tę wilgotną mauzoleum ziołową stęchliznę, a kiedy odsuniesz niemożliwie ciężkie kamienne drzwi starożytnej krypty, aby zajrzeć do jej atmosfery gęstej od kurzu i brzęczącej cichym brzęczeniem zaświatów... czeka na ciebie ta brzoskwinia, świecąca niesamowicie chorym światłem, właśnie wykonując swoją nieświętą ceremonię niekończącej się nocy. Pajęczy mech dębowy, aromatyczny i garbnikowy, miękki i kwaśny, wisi ciężko jak żałobny całun. I być może teraz jesteś uwięziony w tym zapachu na zawsze. Nosząc Mitsouko, sam stajesz się trochę nieziemskim fantomem, migoczącym w i z istnienia; oszukujesz zapomnienie, pozostajesz na skraju świata - i przechodzisz przez zasłonę pomiędzy. Czy to właśnie mają na myśli ludzie, gdy określają ten zapach jako "ponadczasowy"? Dla mnie to działa.
A Drop d'Issey Eau de Parfum nie jest mitycznym jednorożcem, ale wywołuje podobne odczucia. To minimalistyczne arcydzieło, które wykracza poza krótką i nieco prostą listę nut - trio bzu, kwiatu pomarańczy i mleka migdałowego - tworząc coś nieoczekiwanie odkrywczego. Jest to krystaliczny kwiat, który w jakiś sposób jest również nieco stęchły i piżmowy, ale jest tak dobrze wyważony, że nie jestem pewien, czy którykolwiek z tych opisów działa. To bezwysiłkowa perfekcja, która pozostawia Cię bez tchu, przebłysk czegoś niemożliwego, co stało się rzeczywistością. Problem w tym, że... ugh. Butelka jest ohydna. Tak wspaniały i doskonały jak ten, nie mogę mieć tego czegoś na mojej próżności.
Choć ostatecznie uwielbiam Shade od LUSH, wow... ma absolutnie najbrzydsze otwarcie ze wszystkich zapachów, jakie kiedykolwiek próbowałem. Mineralny i tłusty, jak zjełczały petrichor, jak laska masła wysadzana zardzewiałymi niklami i niedopałkami papierosów, topiąca się na mokrym betonie po palącym lipcowym słońcu na środkowej Florydzie. Ale potem robi coś cudownego. Przytłaczająca atmosfera unosi się i zamienia w zupełnie inne perfumy, delikatnie cukrowe i czysto-drzewno-żywiczne, niczym święte mydlane soki mistycznego drzewa marcepanowego. Jest tak dobrze, zbyt dobrze. Może nawet zbyt dobre, by mogły być prawdziwe. Pachnie prawie jak coś, o czym powiedziałbym: "Uwielbiam to, ale to nie dla mnie". Ponieważ, w taki czy inny sposób, nie czuję się jak ja. Wydaje mi się, że jestem zbyt niezadbana i beztroska. Jestem zbyt neurotyczny, by to osiągnąć! ALE gdzieś w rozległym multiwersie istnieje najchłodniejsza, najfajniejsza, najbardziej nietrudna wersja mnie i tak właśnie pachnie. A kiedy noszę te perfumy, wcielam się w tę osobę... i czuję się naprawdę dobrze.
Wyobraź sobie stary skandynawski kościół położony w śniegu, skąpany w obcym świetle zorzy polarnej, z dymem kadzidła przesiąkniętym każdym kamieniem. Limonka, cierpka i elektryczna, wybucha jak renegacka gwiazda spadająca przez niebiosa, różowy pieprz, ostry i trzaskający, odbija się echem zejścia, nieziemskiego wygnania, zapowiadanego przez niebiańskie fanfary. Cashmeran, elemi i labdanum, miękkie, dymne i splecione z żywicznymi sekretami, szepczą kołysankę upadłej łaski. Z ciemnego witrażowego okna, zwietrzała opatka wzdycha i zapala samotną świecę z wosku pszczelego, której słodki rytualny blask jest latarnią dla tego wędrowca w nocy, którego skrzydła, niegdyś płonące niebiańskim ogniem, teraz nie rzucają żadnego cienia.
Я od Toskovat to perfumy nieodgadnione i niejasne, westchnienie hamulców, syk pary i sylwetka wyłaniająca się z ciemności, gdy wychodzisz z autobusu w mglisty wieczór. Cienista postać pochyla się blisko i szepcze ci do ucha cztery słowa. "Znajdź sekretne serce", oddycha, duch uśmiechu migocze, dłoń w rękawiczce, błysk srebra, paczka zapomnianych słodyczy. Zjawa odeszła, zniknęła w labiryncie alejek, jak mgiełka snu. Echo ich słów pozostaje, zagadka wyryta w cytrynowym zapachu perełek cukru pudru, delikatnym mdleniu cukrowych fiołków i rumieńcu kandyzowanego truskawkowego piżma. Ściskasz zmiętą celofanową paczuszkę, a zapach sam w sobie jest upiorną cukrową mapą prowadzącą zawsze do wewnątrz, w kierunku sekretnego serca w twoim sercu.