fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Mam ciekawy moment z Bee z Ellis Brooklyn. Co oznacza, że jej nie nienawidzę. Ale zdecydowanie mi się nie podoba. To dziwne, bo zazwyczaj nie przepadam za zapachami gourmand. Chcę pachnieć jak omszała wiedźma bagienna lub bioluminescencyjna flora na obcej planecie, lub cętkowana pergaminowa poezja napisana przez zakochanego introligatora. A miód jest tak dziwną nutą, z jego aromatami zarówno atrakcyjnymi, jak i odpychającymi, tą ambrową złotą syropowatą nutą kwiatową, która ostatecznie zmienia się w ostry zapach brudnego zdziczałego kwiatu pisuaru w szczycie sierpnia. Bee nie jest super realistycznym miodem, co jest dla mnie w porządku, i tak nie chcę realizmu w moich perfumach. Bee to kwiatowo-pudrowa wanilia i drzewo sandałowe, obficie posypane odwodnionym miodem gryczanym i pyłkiem koniczyny, z warstwą ciemnego, balsamicznego, bogatego, drzewnego posmaku, który nie jest do końca rumem i w ogóle, i zajęło mi to kilka dni, ale udało mi się to rozgryźć. W sercu Bee wyczarował słodkie, pełne ciepło i niejasno owocowe nuty tytoniu z gorącej filiżanki herbaty rooibos. Nieczęsto chcę tak pachnieć, a nawet nie lubię herbaty rooibos, więc chociaż nie jest najgorszy, zdecydowanie nie jest dla mnie.
(Ta recenzja dotyczy oryginalnej formuły, flakonu zakupionego w 2015 r.) Bat to niezaprzeczalnie najdziwniejsze, najbardziej cudownie unikalne perfumy, jakie kiedykolwiek poczujesz. Otwierając się niemal przytłaczającą nutą wilgotnej, pierwotnej ziemi, zarówno roślinnej, jak i mineralnej, natychmiast wyczarowuje atramentowe jaskinie i czarne jak smoła, wilgotne wapienne jaskinie. Zapach przechodzi następnie w coś, co mogę opisać jedynie jako "nocne powietrze i aksamitną ciemność"; nie potrafię powiedzieć, jak to zrobiła, wiem tylko, że jest to esencja rozległego, umiarkowanego nieba o północy, świecącego księżyca wysoko nad głową. W tym momencie staje się czymś zupełnie innym i - całkiem możliwe - jeszcze piękniejszym. Miękkie owoce, delikatne piżmo i żywice leżą w sercu tego enigmatycznego zapachu i łączą się, tworząc zapach, który lekko krąży wokół użytkownika, aby zaskoczyć go tajemniczą słodyczą w najbardziej zaskakujących momentach. Według dr Covey, która spędziła wiele czasu na badaniach i studiowaniu nietoperzy, dzięki tej jakości zapachowi udało się całkiem dobrze zrobić to, co sobie wyobrażała
ELdO's Spice Must Flow to mniej kosmiczna przyprawa Franka Herberta, a bardziej hybryda członków angielskiej grupy popowej Posh Spice i Ginger Spice z końca lat 90-tych. To samotna, bujna róża, chłodna i pachnąca, tajemniczo kwitnąca na suchych, gorących piaskach, gdzie przetrwają tylko najbardziej kłujące, ostre i pieprzne przyprawy. Nie wydaje mi się, żeby w nutach były wymienione cytrusy, ale przy pierwszym spryskaniu wyczuwalny jest łagodny, kwaśny posmak, który daje wrażenie jasności, oraz piękna kadzidlana nuta kardamonu przy wysychaniu, która nadaje cienistą równowagę. Właściwie nazwałbym go raczej różą dla ludzi, którzy uważają, że nie lubią róż, niż bramą do Arrakis dla mieszkańców Spice World. Zaraz... o czym my mówiliśmy?
Od jakiegoś czasu chciałem wypróbować Paloma Picasso i z przyjemnością stwierdzam, że jest to to, czego się spodziewałem, ale chyba najlepsza wersja tych oczekiwań. Jest to rodzaj balsamicznego szypru - brudny kwiatowy jaśmin i ylang-ylang, obok goździków, balsamicznych przypraw i gorzkiej ziołowej kolendry i dzięgla, rozjaśniony kwaśną, musującą cytryną i aksamitnymi mchami pełzającymi po nastrojowym, sfermentowanym bursztynie i ostrym drzewnym wetiwerze. Ma retro-futurystyczny klimat, jakby został stworzony przez jakiegoś wizjonera vintage. Gdybym miał uosabiać te perfumy, porównałbym je do niesamowitego, wrażliwego wyrafinowania Seana Younga jako Rachael w oryginalnym filmie Bladerunner.
To zapach deszczu obijającego się o chodniki, zamieniającego wczesnym wieczorem ulice w labirynt śliskiej, zastygłej zieleni. Martwe liście, gałązki i inne bezimienne szczątki kołyszą się w nurcie i zatykają rynny, a ich rozkład dodaje mdłej słodyczy do i tak już uciążliwego powietrza, zapachu rzeczy zarówno rosnących, jak i gnijących. Późna letnia ulewa, która wpełza pod skórę, pozostawiając chłód nawet w parnym upale. Kanał burzowy jest otwarty, jego paszcza wyłożona jest szlamem i mchem. Tam na dole, w dławiącej zielonej głębi, coś się zmienia. Dźwięk, nie do końca chichot, nie do końca szelest, odbija się echem od czerni, a głos, gładki jak deszcz na kamieniu, ślizga się miękko. Słodki bulgot dziecka, wypaczony i przekształcony w coś potwornego. "Wszyscy się tu unosimy", powtarza, obietnica zarówno przerażająca, jak i dziwnie pociągająca. "Czy ty też nie chciałbyś się unosić?". Nuit de Bakelite to cuchnąca obietnica wyszeptana przez potwora w ciemności, zapach strachu, który na zawsze pozostaje w gardle. Entuzjaści perfum x fani horrorów: jeśli wiesz, to wiesz. Nie ma słów na to, jak bardzo kocham ten zapach.
W końcu próbuję Frederic Malle En Passant i trochę wstyd mi przyznać, że choć zachwycam się zapachami od co najmniej 20 lat, to jest to pierwszy raz, kiedy go wącham. Wierzę, że ma to być jakiś współczesny klasyk, więc lepiej później niż wcale.
Z nutami bzu, ogórka, cedru i białego piżma, wciąż próbuję wyrazić słowami, jakie to piękne dzieło. Wszystko, co mogę powiedzieć, to że przypomina mgliste wspomnienie z dzieciństwa delikatnego, mglistego wiosennego dnia, chłodne pasma mgły unoszące się, gdy słońce przesuwa się przez chmury i ogrzewa skórę... ale to nie do końca prawda.
Jako dziecko nie znałbym języka, który byłby w stanie opisać upiorne poczucie nostalgicznej melancholii, jakie wywołuje En Passant. To bardziej jak patrzenie na źródło tego wspomnienia przez zamgloną szybę jako dorosły, teraźniejszość, która rozwija się z chwili na chwilę i staje się wspomnieniem tak szybko, jak rozwija się chwila. I świadomość, jak ulotne jest to wszystko. Smutek z powodu upływającego czasu i radość z powodu dziecka, które jeszcze tego nie czuje. To wszystko. To wszystko.
Philoskyos od Diptyque to zapach, którego nie używam zbyt często, ponieważ nie jestem do końca pewien, co o nim myśleć... i nie wiem też, jak go wymówić. Ma to być perfumowana oda do drzewa figowego w całości, drewna, liści i owoców, ale żeby być przejrzystym, nigdy nie jadłem świeżej figi, a co gorsza, czasami mylę suszone figi z suszonymi daktylami, więc już jestem zagubiony. To, czego doświadczam w tym zapachu, to mleczny sok ze złamanej gałązki i zapach wiosennej zieleni, wilgotnej od porannego deszczu. Mimo to nadal wydaje się suchy i spodziewałbym się, że będzie również świeży i lekki, ale w jakiś sposób jest dziwnie stęchły. Używam go w dni, kiedy wiem, że mam dużo do przemyślenia, aby przypomnieć sobie, że dobrze jest nie wiedzieć wszystkiego i być może nigdy nie dojść do konkluzji.
Yum Pistachio Gelato, poza tym, że jest nazwą, którą wstydzę się wpisać, jest dość żenująco prosta, jak na zamieszanie, które perfumetok zrobił wokół niej, gdy została wydana. Nie będąc aż tak zaangażowanym w dramaty społeczności perfumeryjnej, nie byłem pewien dlaczego, ale myślałem, że ma to coś wspólnego z tym, jak influencerzy mówili lub nie mówili o tym, a może niektórzy ludzie byli zirytowani tym, że nie otrzymali pudełek PR? Nie wiem, ale byłem ciekaw, czy sam zapach jest w jakikolwiek sposób warty wyciągnięcia nosa ze stawu. Nie jest. To zwykłe waniliowe piżmo z dodatkiem czegoś, co kojarzy mi się z czymś w rodzaju zjełczałego masła shea z kwaśnymi dziecięcymi rzygami, czymś miękkim i kremowym, co stało się zakrzepłe i zsiadłe. Nie jest to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek wąchałem, ale jeśli nie otrzymałeś pudełka PR na ten temat, bez wątpienia przeżyłeś mękę i zacząłeś wąchać lepsze rzeczy.
Black Opium pachnie tak, jakby ktoś wycisnął słodką, piegowatą buzię Strawberry Shortcake, aż czubek jej plastikowej, uformowanej głowy odskoczył, a oni rozmazali mdły, syropowaty posoka, który kapał na całe ich ciało, a następnie tarzali się w stercie gnijącego jaśminu, który osiągnął punkt w życiu kwiatu, w którym kwiaty przestają pięknie pachnieć i natychmiast zaczynają pachnieć jak pęknięte wiadro poplamionej sikami bielizny. Tak przyozdobiona w dżem z krwi lalki i lepkie kwiaty toaletowe, osoba śmiało zapewnia, że jest seksowna jak diabli i udaje się do klubu. Och, mieć pewność siebie osoby noszącej jedne z najbardziej gównianych perfum na świecie.
Wszyscy wydają się być bardzo zainteresowani Mon Guerlain, którego nigdy nie próbowałem, więc pomyślałem, że skorzystam z wyprzedaży Sephora i wezmę butelkę wody perfumowanej. Muszę być szczery. Jest dość obrzydliwa. Jeśli potrzebujesz zapachu, aby zaimponować rówieśnikom po złożeniu przysięgi Jezusowi jako święty wałek w wieku przedszkolnym i zamierzasz spędzić czas z nimi wszystkimi na szalonej nocnej blokadzie kościoła? To byłoby to, po co byś sięgnął. Ale słuchaj, nie pukam do dobrego pachnienia dla twojego pana i zbawiciela, ale myślę, że nawet spłodzony jedyny syn Boży ma zerową tolerancję dla tego mdłego owocowo-kwiatowego zapachu Koolaidu z kosza. Gdzie są bardziej interesujące aspekty lawendy i bergamotki, za którymi ludzie szaleją? To po prostu rozwodniony CapriSun, którego nikt nawet nie doprawił. Jestem zdezorientowany. A teraz nie mam 80 dolarów. Cholera.