fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Nie mogę wystarczająco pochwalić Bohemian Oud Zary. Nie sądzę, by dziesięć chórów aniołów mogło to zrobić. Ale powiedzmy, że wziąłeś poduszkowaty kawałek puchu marshmallow, na którym unosiły się te anioły, i wymieszałeś go z najlżejszym, najbardziej puszystym musem czekoladowym, jaki możesz sobie wyobrazić, podałeś go w ręcznie rzeźbionej misce wykonanej z jakiegoś żywicznego świętego drewna i zwieńczyłeś zapalającym kwiatem posypki delikatnie opiekanego czarnego pieprzu, wtedy możesz mieć pojęcie, o czym wszyscy śpiewamy. Bohemian Oud to wspaniała rozkosz, która jest o wiele bardziej fantastyczna, ponieważ za mniej niż 30 USD jest to szalona kradzież. Kup butelkę. Kup 12. Ten zapach jest cudowny.
Libertine Sweet Grass to zapach, który spełnia wszystkie moje oczekiwania i łaskocze wszystkie moje upodobania i nie próbuję brzmieć jak jakiś napalony perwersyjny gremlin, ale są to wyrażenia, które najlepiej opisują, jak idealne jest dla mnie to konkretne połączenie nut. To zakurzony miód, suszony tytoń i coś w rodzaju balsamicznej, dębowo-mszystej ambry, która pachnie jak coś czarującego, próbującego grać cicho. Jak Sofia Loren w farmerskim fartuchu drzemiąca na stogu siana w upalne późne letnie popołudnie. Jasne, ma na sobie wytartą sukienkę w gingham, a we włosach karmę dla kurczaków, ale daj spokój, nie możesz udawać, że to nie Sofia Loren. I trochę tak właśnie czuję się w tym zapachu, nieskomplikowanym i lekkim, ale jednocześnie uwodzicielskim i zabójczo pięknym. I właściwie... teraz, gdy o tym myślę, czy to nie powinno być kryterium, którego używamy, szukając zapachu? Czegoś, co jest tak proste do noszenia, a jednocześnie zapewnia niesamowity efekt wow? To właśnie robi dla mnie Sweet Grass.
Mleczne skrzydła, musujący, migoczący szron i musowanie gwiezdnego pyłu oraz perłowa aura Glindy Dobrej Czarownicy chichoczą w tym opalizującym, iskrzącym się zapachu wenusjańskiej wody spa.
Powiem ci coś, przez najdłuższy czas, przez lata, byłam jak nie, żadnych słodyczy ani łakoci dla mnie, dzięki, nie moja sprawa! A teraz to dziwne, w zasadzie to wszystko, czego chcę. A jednak... tak naprawdę nie chcę pachnieć jak dosłowne ciasto. Jak pieczony produkt. Tak, zapach polewy na świeżo usmażonych gorących pączkach jest przepyszny, ale nie chcę, aby był to zapach, który przylega do moich ubrań lub poprzedza moje ciało, gdy wchodzę do pokoju. Nie chcę zapachu zaczynu ani chemii jajek, mąki i cukru, ani nawet słodkiego, puszystego miękiszu. Mówiąc wprost, nie chcę pachnieć jak jedzenie. Chcę artystycznego odwzorowania tortu, tortu przepuszczonego przez filtry czyjejś wyobraźni i może ostatecznie wcale nie jest to tort, ale mimo to... wiesz, kiedy go poczujesz. Annabel's Birthday Cake jest trochę taki. Jest to zapach nieuchwytnej kwitnącej winorośli tortowej, rzadkiego gatunku flory, który kwitnie tylko raz w roku w dniu urodzin, perłowo-różowe płatki, które emanują zapachem bogatej, owocowej wanilii i lukru heliotropowego i zamykają się po krótkim 12-godzinnym oknie miękkim, pudrowym tchnieniem białego piżma czekoladowego.
Ta wersja Burberry Hero zaczyna się od ulotnego sezonu moreli i rozmyślań o tym, jak łatwo się siniaczą, jak nigdy więcej nie poznasz dziecięcej euforii tej ślicznej sukienki wielkanocnej w kolorze pudru ryżowego i kokosa z falbankami i koronką oraz trzema perłowymi guzikami, ale nigdy nie zapomnisz nieskrępowanego radosnego smaku ust wypełnionych żelkami. Hero, gdzie i kto pachnie jak kwaśna śmietana, słodycz cukru pudru piknikowej sałatki ambrozja, wszystkie baseny Cool Whip i pianki nasączone sokiem z malutkich mandarynek i syropem ananasowym, ale tak naprawdę nie to - raczej fantom tego atomowego letniego owocowego słodyczy, słaby, utrzymujący się zapach, na dnie wypolerowanej cedrowej miski.
Istnieje piękny obraz Gastona Bussiere'a przedstawiający parę rozbrykanych nimf kąpiących się w kałuży fioletowych irysów. Gdyby udało się zamknąć w butelce tę scenę i jej chłodną, figlarną atmosferę efemerycznych wiosennych kwiatów, najbardziej zielonych liści fiołka i czegoś w rodzaju drzewno-piżmowo-pudrowych mistycznych płatków mydlanych wróżki, otrzymalibyśmy L'Iris.
Dawno temu napisałam recenzję, w której określiłam Pink Sugar Aquoliny mianem kory drzewa waty cukrowej. Cóż, był to cukierniczy okaz botaniczny w stadium sadzonki. A Whiff of Waffle Cone jest tym drzewem tysiąclecia później, po powstaniu i upadku cywilizacji, dezaktualizacji dowolnej liczby bogów i wiesz, po tym, jak zobaczył trochę gówna. Nadal jest bogaty i pachnący karmelizowanym palonym cukrem i prażonym ptasim mleczkiem, wraz z soczystym aksamitnym wędzonym kremem waniliowym i czymś w rodzaju kadzidła z syropu marcepanowego... ale wyobraź sobie to wszystko ze zmęczonym nastawieniem, ubranym w piękną starą skórzaną kurtkę i zaciągającym się fajką z ciepłymi niuansami suszonej słodkiej trawy i balsamicznego drewna w komorze. Dlaczego to drzewo pali? Człowieku, ma milion lat, może robić co chce. Zasłużyło sobie na to prawo.
Choć mam ten flakonik Niki de Saint Phalle od lat, to jakoś nie mogę zebrać myśli na jego temat. Nie jestem pewien, ile ta kobieta miała wspólnego z tworzeniem perfum, ale Niki de Saint Phalle była francusko-amerykańską artystką i filmowcem znanym z charakterystycznych rzeźb przedstawiających zmysłowe, żywe, kolorowe, gigantyczne, radośnie podbijające kobiety. Perfumy zostały wprowadzone na rynek w 1982 roku, ale pachną jak moje wyobrażenia z początku lat 70. To delikatnie pikantna, omszała mikstura o zielonych liściach, z nutami piołunu, goździka, skóry, brzoskwini i miękkich aldehydów. Jest złożony, ale niesamowicie wyważony i nie potrafię uchwycić żadnej nuty. Kojarzy mi się z meandrującym, pozbawionym fabuły filmem arthaus, który pokochałeś za oprawę wizualną, atmosferę i ścieżkę dźwiękową, i mimo że nie rozumiałeś nic z tego, co się działo, nadal marzysz o nim dziesiątki lat później.
Imaginary Authors Fox in the Flowerbed to trzepoczące wiosenne płatki, lekkie pierzaste skrzydła na figlarnej bryzie i niepokojąco intymne piżma. Nawet miodowy jaśmin, zwykle tak ciężki, zwiastujący letnią mgłę, czuje się jak pajęczy sen w chłodny, kwietniowy wieczór. W sensie filozoficznym przywodzi mi to na myśl starożytnego poetę zastanawiającego się, czy jest motylem śniącym, że jest mężczyzną, czy mężczyzną śniącym, że jest motylem. Jednak w bardziej cielesnym sensie są to perfumy, które wyczarowują pięknie delikatne, perwersyjne lepidopterańskie dziwactwa dziwacznej historii miłosnej księcia Burgundii. Wiem, że zapach inspirowany filmem już istnieje, ale w jakiś sposób Fox in the Flowerbed robi to lepiej i prawdziwiej.
Po raz pierwszy spróbowałem Anne Pliska wieki temu i wtedy nie do końca do mnie przemówiła, ale myślę też, że może nie byłem gotowy na słuchanie. Teraz mam uszy. Albo nozdrza, jak sądzę. Jest to bursztynowo-waniliowy zapach, który ma bardzo spokojny, podróżujący w czasie klimat vintage, to prawie skrzyżowanie Obsession i Shalimar, ale nie jest to tak agresywny bursztyn jak ten pierwszy i nie jest to prymitywna, wybredna pudrowość tego drugiego. Nuty pomarańczy i bergamotki w końcu pojawiają się dla mnie w postaci kremowego cytrusa - nie soczystego plastra owocu, ale raczej miękkiej, subtelnej kuchni molekularnej typu pustynnego, pianki ułożonej w filigrany i posypanej płatkami gorzkiej czekolady i solą waniliową. Co dziwne, przed tym pojawia się najdziwniejsza nuta śliwek i ołówków oraz dziwne połączenie fioletowych owoców pestkowych i wiórków cedrowych, które są przez chwilę piękne, a następnie całkowicie znikają, jakby nigdy ich tam nie było. Mimo całej niespójnej amalgamacji rzeczy, które opisałem, jest to cudownie łatwy w noszeniu zapach, który jest idealnie uroczy. Nie do końca przytulny, jest na to trochę zbyt osobliwy, ale mimo wszystkich swoich dziwactw jest dla mnie niesamowicie wygodny w noszeniu? Myślę, że kiedy w końcu wysłuchałem tego, co miała do powiedzenia Anne Pliska, okazało się, że mówimy dokładnie tym samym dziwacznym językiem.