fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
310 recenzji
Cukrowe pajęczyny utkane przez zaczarowane pajęcze matki chrzestne z kwiatów migdałowca, lśniące nitki połyskujące waniliowym szronem i sproszkowanym kakaowym śniegiem.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę grafikę na etykiecie Zoologist's Penguin, przyznaję, że część mnie pomyślała: cholera, naprawdę mam nadzieję, że pachnie tak, jak wygląda zrzędliwy i skrajnie niezrównoważony William Dafoe w The Lighthouse Rogera Eggersa. Oczywiście każdy, kto to widział, musi wiedzieć, że głównie żartuję (choć przewrotnie, nie żartuję całkowicie), a zamiast zapachowego tour de force morskiego zagrożenia, nieskrępowanego szaleństwa i słonego posmaku rozmyślającej, nasączonej solanką rozpaczy, otrzymujemy mityczny chłód Frosta, She-Ra's Empress of the Snows na fantastycznej planecie Etheria. Orzeźwiający podmuch mroźnego powietrza, rześki i czysty, tonizujący i słodko-gorzki, lodowate okno na obojętne piękno zimowego krajobrazu. Żar różowego pieprzu drży wśród szeptów jałowca i lodowatej, pradawnej sosny; szafran ujawnia ciepłą, miodową przyprawę swoich tajemnic tylko po to, by zagubić się w chłodnej, nieznanej głębi morskiego mchu. A jednak... w tym zapachu jest burzliwe serce, piżmo i deszcz, opuszczenie syren i zniszczenie morskich bogów. Być może ten sękaty latarnik ma jednak swoje miejsce w tej historii. Nie jestem jednak pewien, co stało się z pingwinami.
Atomic Bee Women from the Abyss od Zoologist. Oh, czekaj, to się tak nie nazywa. Ponieważ nie konsultowali ze mną nazwy. To po prostu Bee. Ale to zdecydowanie pysznie kampowy, przesadzony, pszczelarski femme fatale miodowa pułapka zapachu. Prawdziwe doświadczenie typu Atomic Bee Women From Beyond. Wyobraź sobie Jessicę Rabbit, ale zamiast smukłej czerwonej sukienki, jest ona otulona gładką, duszną kaskadą złotego miodu, trzymaną w górze przez najmniejsze błyszczące skrzydła, co jest nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że jest monstrualną 50-metrową międzygalaktyczną królową pszczół. Unosząc się z oszałamiającym brzęczeniem, wydziela słodką, lepką, pudrową wydzielinę wanilii i drzewa sandałowego na wieżowce i personel wojskowy, gdy miasto wybucha w chaosie. "Nie jestem zła; po prostu tak mnie ciągnie do plastra miodu" - grucha, delikatnie wwiercając swoje ogromne żądło w aromatyczne bogactwo wina deserowego kwitnących letnich ogrodów mimozy i heliotropu rozrzuconych w parku w centrum miasta. Zbyt późno zdajesz sobie sprawę, że powietrze przesycone jest odurzającym nektarem piżmowego kwiatu pomarańczy i kandyzowanym ogniem syropu imbirowego, że jej eskadra sióstr wdarła się do atmosfery, zapowiadając swoje przybycie gęstymi woskowymi chmurami odurzających żółtych kwiatów. Miasto, zatopione w pyłkach i feromonach, popada w deliryczne otępienie. Ludzkość, zapomniana, rozpłynęła się w miodowej mgle, a jej ostatnie westchnienia zostały pochłonięte przez nieustanne dudnienie miliona maleńkich skrzydeł.
Viole Nere od Meo Fuschiuni to pełen tęsknoty wiersz Rilkego o fiołku. Przyznam, że naprawdę uwielbiam fiołki, choć większość z nich pachnie bardzo podobnie, delikatnie, pudrowo lub ziemistym wiosennym deszczem. Viole Nere, choć podobnie subtelny, prezentuje się inaczej niż te nostalgiczne kandyzowane pastylki lub małe, wilgotne fioletowe kwiaty. To delikatny fiołkowy siniak i pulsujący ból nigdy niedokończonych narodzin, słodko-gorzkie wetiwerowe piżmo bez tchu, na wpół dostrzeżone możliwości, delikatny paczulowy rozkład późnej jesieni przypominający, że rzeczy, które nie przeżyły, również mają swój sezon, swoje własne ciche piękno. Melancholijna mgiełka kadzidła rozpływa się niczym atrament fantomowy na stronach, których nikt nigdy nie przeczyta, oda do ukochanego, który nigdy nie przybył, który był zagubiony od samego początku.
Flame & Fortune od Sarah Baker Perfumes pachnie jak dreszcz pościgu i obsesji na punkcie czegoś nieuchwytnego i rzadkiego, chimery szeptanej na wietrze, mirażu dostrzeżonego w świetle księżyca - i nieuchronnego rozliczenia na końcu tej drogi lekkomyślnych pragnień. Zwęglona strona pamiętnika wydobyta z wybuchu eksplozji o północy pod pustynnymi gwiazdami. Nieczytelne pismo, zagadka popielatej smugi w rozpaczliwej dłoni, labiryntowy szyfr wyblakłej mapy, której szczegóły zostały utracone przez kurz i piasek, niezwykle szczegółowe botaniczne objawienie kwitnącego nocą kwiatu, zarówno odurzającego, jak i przerażającego, którego delikatnie przyprawione tajemnice mogą być śmiertelną klątwą, mogą być lekarstwem na wszystkie bolączki świata. Świt krwawi jak oskarżenie, jak rana postrzałowa, jak umierający oddech, a w tym ostatnim wdechu kwiat pomarańczy, tuberoza, jaśmin, pachnący miód pąków rozwijających się w rosnącym upale poranka. Wiatr szeleści zanikającym wspomnieniem tej słodyczy, gdy słońce wschodzi tam, gdzie zdrada widziała, jak upadasz.
Dead Writers od Immortal Perfumes to coś, co jestem pewien, że wąchałem kilka lat temu, kiedy pisałem dla Haute Macabre, a może nawet wcześniej. Wydaje mi się, że nie dałem mu wystarczającej szansy ostatnim razem. Trzeba poczekać kilka minut, a to, jak pachnie bezpośrednio na skórze, nie jest tym, co czujesz unosząc się tuż przed tobą. To pióropusz goździków, zakurzone archiwa wetywerii, echo tytoniu fajkowego i postrzępione heliotropowe koronkowe rękawiczki na upiornie poplamionych atramentem dłoniach. WOW.
Jean Paul Gaultier Classique nie wymienia jaśminu w oficjalnych nutach, ale pachnie jak błyszcząca bomba jaśminowo-waniliowa na pijanym parkiecie. Przypomina mi się wieczór, kiedy odwiedziłam przyjaciółkę, a ona, nie informując mnie wcześniej, umówiła się z innymi znajomymi, że spotkamy się wszyscy i pójdziemy do klubu. Będąc brutalnie nieśmiałym domatorem, jest to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek chciałbym zrobić, ale jako gość odwiedzający, czasami jesteś uwięziony w takich rzeczach, a ja również jestem osobą, która lubi ludzi. Więc proszę bardzo. I tam poszliśmy. Damska toaleta była wypełniona podpitymi bywalczyniami klubu poprawiającymi włosy i makijaż, a nasza wspólna przyjaciółka wyciągnęła z torebki cały flakon perfum, aby odświeżyć swój zapach. Nawet ja, obsesjonatka perfum, uważam, że to dziwne. Cały flakonik, wow. W każdym razie, był to zapach Jean Paul Gautier, który do dziś kojarzy mi się z alkoholowymi koktajlami w nocnych klubach i pachnącymi jaśminem łzami nieznajomych w łazienkach, którzy mówią mi, że mnie kochają na chwilę przed zwymiotowaniem na moje stopy.
Geranium Bourbon od Miller Harris Perfumes pachnie tak, jak wyobrażam sobie Jo z "Małych kobietek"; jest zdecydowany i inteligentny, a jednocześnie w jakiś sposób bezsensowny i bardzo kreatywny. Ma bardzo wyraźny charakter "weź mnie taką, jaką jestem", co wydaje się właściwe, ponieważ mimo że geranium jest wymienione w nutach i jest to nazwa perfum, nie pachnie dokładnie jak geranium... więc musisz ocenić je na podstawie własnych zalet... za to, czym jest, a nie za to, czym nie jest. A jeśli chodzi o to, czym jest, cóż. To coś w rodzaju suchej, słonecznej cytrynowo-trawiastej palmarosy, kwaśnej zielonej róży, gorzkiego, stęchłego czarnego pieprzu i czegoś w rodzaju aromatycznego drewna. Jest klasyfikowany jako kwiatowy, ale z pewnością nie jest to typowa oferta z tej kategorii zapachów; nie jest ani słodki, ani wiosenny, ani nawet letni, a róża jest dziwna. Myślę, że mogę powiedzieć, że jest to ziołowy, drzewny jesienny kwiat i podobnie jak nasza dziewczyna Jo, jedyny w swoim rodzaju.
Po raz pierwszy usłyszałem pełne szacunku szepty o enigmatycznym Filigree od Thymes przed ponownym wprowadzeniem na rynek w 2014 roku, a moje zainteresowanie wzbudziło, wyśledziłem butelkę na eBayu. Jeszcze nigdy nie czytałem tak skrajnie różnych opinii o zapachu! Strona internetowa Thymes wychwala jego skomplikowane warstwy i nieuchwytne niuanse, a ludzie na przemian określają go jako bogaty, pikantny, ciepły, kremowy i luksusowy, ale pomimo odmiennych wrażeń, jest niezaprzeczalnie powszechnie uwielbiany. Dla mojego nosa jest to zapach po tej stronie rześkości i nie do końca świeży. Przypomina mi antyczne koronkowe serwetki i porcelanowe imbryki. Jest delikatny, ze skórką cytryny, słodko trawiasty i delikatnie zakurzony bursztyn, który bardziej kojarzy się z wanilią. Jest lekki i uroczy i najwyraźniej wiele rzeczy dla wielu ludzi, ale wszyscy zdajemy się go uwielbiać.
Scandalwood to zapach, który trochę mnie smuci. Po raz pierwszy odkryłam tę markę, gdy korzystałam z Polyvore, czegoś w rodzaju wirtualnej tablicy nastrojów do tworzenia wyimaginowanych szaf i fantazyjnych strojów. Bawiłam się na nim każdego dnia przez prawie dekadę, a potem w 2018 roku, bez ostrzeżenia, zamknęli go. Byłam dość zdenerwowana - dzięki Polyvore poznałam wielu przyjaciół i było to zabawne rozproszenie, które pomogło mi przetrwać trudne chwile. W każdym razie jest to recenzja perfum, przepraszam. Scandalwood jest inspirowany Ditą von Teese i podobnie jak jej własne stroje, zapach jest bardzo nagi i ledwo obecny. Lekka i bliska skórze mieszanka drzewa sandałowego, cedru, drzewa różanego, skóry i piżma. Nie jest aż tak erotyczny, chyba że lubisz ciche drzemki i szeptane ASMR. I hej, to wymaga wszystkich rodzajów.