fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
151 recenzji
Elie Saab Le Parfum. Blask we flakonie! Pierwsze perfumy Elie Saab i prawdopodobnie najlepsze. Ten i Intense mają ten sam charakter, ale tak jak różne momenty dnia, mają swoje cechy szczególne. Le Parfum to dzień. To świecące słońce, które zaczyna się jasno, a w miarę upływu dnia staje się coraz bardziej oślepiające. Światło! Kwiat pomarańczy, który jest gwiazdą całej linii, zaczyna się słodko i miodowo, z odrobiną miodu, aby nadać mu więcej ciała. Ale w miarę upływu czasu do gry wkracza jaśmin. Tak jak promienie słoneczne stają się gorętsze, a światło bardziej oślepiające, tak perfumy stają się bardziej "intensywne". Nie powiedziałbym, że są krzykliwe, bo tak nie jest. Ale wyobraźmy sobie upalny dzień, w którym słońce odbija się wszędzie, a światło staje się oślepiające i zmienia nasze spojrzenie na otoczenie. To jest właśnie Le Parfum. Ale przez cały czas pozostaje przyjemny i piękny. Słodki kwiat pomarańczy z miodem, bardziej przeszywający, choć piękny jaśmin dodaje światła, a miękkie drzewne tło zakotwicza go na wiele godzin. Le Parfum Intense pojawia się, gdy zachodzi słońce. Kwiat pomarańczy na początku jest o wiele cięższy, a miód wyraźnie dodaje mu słodyczy i ciężkości. Ylang-ylang dodaje kremowości i ciężkiej kremowej konsystencji; chłód nocy zaczyna się wkradać, a zapachy wokół ciebie stają się bardziej zauważalne. Ukryty charakter porannej "wody kolońskiej" ukrywa się za nocnym charakterem miel des fleurs i przynosi hipnotyzujące uczucie głowy. Jest też nieujawniona pikantność, która pachnie jak imbir, jak bardziej seksowny Classique, a jednocześnie jest bardziej mocny. Wybrałbym tę wersję, gdybym mógł wybrać tylko jedną. Oba są bardzo skoncentrowane na kwiecie pomarańczy. Ciężkie, mocne, odurzające i słodkie. Użyte olejki są wysokiej jakości. Współgranie nut, które są w zasadzie takie same, oferuje inny charakter, który doskonale podkreśla ich cechy. W morzu fałszywych kwiatów, które są tylko fasadą dla większej ilości cukru i smakoszy, Le Parfum i Le Parfum Intense są wierne swojej jakości narkotycznego kwiatu. Jeśli mieszkałeś w kraju śródziemnomorskim, możesz być zaznajomiony z tym uczuciem białego kamienia, który latem odbijał światło słoneczne i przenosił oślepiającą biel do oczu i chłodne ciepło na skórę, bez tego palącego upału, którego doświadczamy teraz. Letnie upały były kiedyś inne; były ciepłe. Teraz pali. Les Parfums są tymi pierwszymi, z tym radosnym uczuciem tego, co przed nami. Oba zapachy mają doskonały zapach, blask i trwałość!
Chociaż istnieją niewielkie podobieństwa do La Nuit, który jest dla mnie wybitny i nieporównywalny z niczym innym, Zadig przypomina głównie te zwierzęce i miodowe szypry z lat 70-tych, które również miały wieczną świeżość. Głęboki, drzewny, skórzasty i szalenie egzotyczny, ale z owocową świeżością, która przenika wszystkie warstwy. Nie tanią owocowością jak dziś, ale soczystością dojrzałych owoców, dojrzałych i spalonych upałem, ale nieodparcie pysznych po ugryzieniu. Najbardziej podobnymi zapachami są dla mnie Vu, Azzaro i Mila Schon. Poza tym Eau de Zadig to po prostu wersja edt, a nie inny zapach. To samo dotyczy Metal-Eau de Metal, Calandre-Eau de Calandre itd.
To było absolutnie pyszne! Najbardziej uspokajający i pocieszający zapach, jaki kiedykolwiek istniał. Zużyłam niezliczoną ilość butelek i słoiczków tego kremu do ciała na początku lat 00-tych, kiedy aromaterapia była u szczytu popularności. Tęsknię za tym zapachem i za Aroma Fit, który również uwielbiałam... Helena Rubinstein również miała wspaniały duet, relaksujący i energetyzujący Art of Spa. Tęsknię za czasami, gdy marki miały kompletne linie do pielęgnacji ciała. Jakieś sugestie dotyczące czegoś podobnego do Aroma Calm?
Ma Liberté! Żywe pola lawendy, fioletowe kwiaty nasycone pikantną słodyczą anyżu i aksamitną tajemnicą heliotropu. Miękka jak piórko infuzja wanilii, ze skórzastymi i zwierzęcymi tonami, wzbogacona o otulające skórę piżmo, zmiękcza i ożywia kompozycję, czyniąc ją uwodzicielską i elektryzującą. Jean Kerleo z pewnością odcisnął swoje piętno w domu Jean Patou, a Ma Liberté jest jednym z jego ostatnich dzieł przed odejściem z Versailles Osmotheque. Ma Liberté, który był wówczas uważany za gorszy Patou, a któremu czas nadał należny mu status arcydzieła, zaczyna się od bardzo prawdziwej i żywej lawendy. Lekko ziołowy i leczniczy, ale ze słodkim aspektem "fiołkowych cukierków", który jest zrównoważony pikantnością. Podczas gdy mój nos mówi mi, że anyż i heliotrop są owinięte wokół, efekt jest jak wąchanie świeżo butelkowanego fougère! Żywy, energetyzujący i orzeźwiający. Tonik dla zmysłów! Lawenda nigdy tak naprawdę nie znika, ale powoli przechodzi w bogatą waniliową nalewkę z pikantną gałką muszkatołową i goździkami, które idealnie komponują się z ciepłym i lekko brudnym piżmem. Cały efekt, podobnie jak we wszystkich Patous, to bogate nalewki i napary, w których dodawane są najlepsze nuty. Ciężkie nuty bazowe nie odbierają lekkości nutom lżejszym, ale tworzą kręgosłup, w którym reszta nut może się zakotwiczyć. W pewnym sensie Ma Liberté pachnie uniwersalnie, bezpłciowo i ponadczasowo, choć z łatwością dostrzegam w nim kreację z lat 70. Może dlatego nigdy się nie przyjął. I podczas modernizacji Moment Supreme, musiał zostać reinkarnowany po raz trzeci, Pour Homme Privee, aby wystartować i uczynić ten ostatni bardzo poszukiwanym (i drogim) jednorożcem. Podczas gdy flakony Ma Liberté nadal obfitują na rynku wtórnym, większość z nich jest nadal zapieczętowana i w bardzo dobrych cenach. Podobnie jak w przypadku wszystkich Patous, jakość jest poza listą przebojów, a zapieczętowane butelki błyszczą jak świeżo zabutelkowane. Zapach jest promienny, a trwałość nawet w formie edt jest niezwykła. Perfumy Jean Patou wyprodukowane przed sprzedażą domu P&G to arcydzieło, inwestycja, ale przede wszystkim podróż do czasów, gdy jakość była siłą napędową, marketing był odległym terminem, a Patou był tam z Guerlain, Caron i Lanvin. Nawet lepszy od nich, a to już coś mówi! Dla tych, którzy tęsknią za Patou pour Homme Privee, a nawet bardziej nieuchwytnym Patou pour Homme, Ma Liberté jest bardzo godną alternatywą. Chociaż nie jest to klon, zwiastuje tę samą jakość i wiele cech węchowych, które sprawiają, że wyróżnia się wśród perfum vintage. Po raz kolejny solidne 10/10! Recenzja oparta na 200 ml edt z 1987 roku.
Myths, obecnie wycofany wraz z większością kolekcji Christophera Chonga, to zapach-kameleon, nawet jak na standardy Amouage. Choć nie miałem jeszcze okazji wypróbować go w wilgotne, chłodne dni, nosiłem go w cieplejsze dni i odkrywam, że podoba mi się jego wielowymiarowy charakter. Myths otwiera się na mojej skórze z nutą siana. Papierowa mimoza, która natychmiast przypomina mi zoo. Zapach zwierząt, obornika, stajni. W najbardziej pozytywny sposób Myths zaczyna się tak, jak lubię moje perfumy: odważnie i brudno. Ta faza początkowa jest jak martwy dzwonek nieco lżejszego Une Fleur de Cassie. Choć żałuję, że sprzedałem flakon Malle'a, bo rzadko znajdowałem okazję, by go użyć, to cieszę się, że choć przez kilka minut mogłem ponownie zapoznać się z tymi wspaniałymi perfumami. Ponieważ nie ma tu mimozy, zgaduję, że jest to gra między chryzantemą a może goździkiem. Kiedy serce zaczyna błyszczeć, Myths przenosi się na terytorium szyprowe. Galbanum, które zwykle jest gwiazdą, tutaj jest bardziej dyskretne. Wraz z goździkiem, nieokreślonymi nutami kwiatowymi (najpewniej róża i jaśmin, może też mimoza) oraz wetywerią i mchem dębowym, powoli zaczyna przypominać wielkie szypry z przeszłości. W szczególności duch Palomy jest dość oczywisty, z delikatną miodową słodyczą, która jest jednocześnie nieuchwytna, ale istnieje, jeśli zamkniesz oczy. Przypomina mi to wytrawną odmianę szyprową, więc zgodnie z tym można wyczuć o wiele więcej cieni w tle. Czy to Bandit? A może Cabochard? Może jest też trochę Mystère, ale jak już wspomniałem, są to cienie przeszłości wraz ze skórzastym charakterem Myths. Drydown ponownie się zmienia i ponownie pojawia się lekka słodycz. Mój nos mówi mi, że jest tam narcyz, trochę żywic i ambrowy cywet, podobnie jak Romanza, które są kolejnymi perfumami, których ślady znajduję w Myths. Drzewne, lekko cielesne i słone, z pieszczotliwym piżmem. Myths to dla mnie w prostych słowach wytrawny korzenny szypr, który wycisza swoje nuty do odcieni sepii i uwypukla aspekty w miarę upływu czasu. Ale ten ponury nastrój zmienia się, gdy w tym hołdzie dostrzeżesz przebłyski dawnych perfum. Chong ma potężną wizję swoich kreacji, a wśród ich oryginalności zawsze jest hołd dla przeszłości. Myths to moim zdaniem przedostatnie wielkie perfumy, które stworzył dla Amouage przed łabędzim śpiewem Imitation (kobiety). Solidny wybór dla miłośników skórzastych, zwierzęcych szyprów z mrokiem!
Dziecko Shalimar! Czego nie kochać, gdy pod delikatną słodyczą widać już kości policzkowe sagi? Jeden z najlepszych flankerów w historii!
Na razie notatki mentalne. -Lista notatek to kompletna bzdura; to zwierzęca skóra. -Bandit jest najbliższym krewnym. Mogę sobie również wyobrazić, że zwykła Vivara i Eau Fraîche są blisko spokrewnione z Aliage. -Ponownie, te notatki są absolutnie w 0% dokładne. Myślę, że chodzi o jedną z najnowszych Vivara sprzed około dekady. -Szukaj! -Nuty Signor Vivara są tym, co czuję tutaj. Zdecydowanie wyczuwam dużo galbanum i artemizji w otwarciu. Jest ZIELONY i ZIEMISTY, tak jak lubię. Dużo też skóry, skóry izobutylowej. Kwiatów mało, jeśli w ogóle. Zwierzęcym aspektem może być kastoreum i / lub costus, nie czuję sproszkowanego savonu cywetu, ale bardziej tłustą skórę głowy. Mógłby się tam ukrywać goździk lub goździk. Chciałbym, aby nuty kwiatowe się ujawniły. Późniejsze noszenie może je pokazać. Zapach nieskazitelnie świeży i dobrze zachowany. Recenzja 120 ml edt. Ogromne bogactwo mchu dębowego przez całą ewolucję. Szypr dla miłośników Lazurowego Wybrzeża. Plażowy glamour lat 70-tych.
Gala!!! Kolejny zwierzęcy flakon z lat 80-tych (choć wprowadzony na rynek w 1990 roku), w pewnym stopniu podobny do Boucheron, Ysatis, Byzance, a także La Nuit od Rabanne. Wspaniały żywiczny i lepki kwiat, który kąpie się w zwierzęcych wydzielinach, a następnie kocha się ze skórą przez cały dzień i noc! Co za przyjemność mieć coś takiego w objęciach!!! Recenzja oparta na pierwszej wersji edt, bez kodu kreskowego! To, co Gala przypomina mi najbardziej, gdy tylko dotknie mojej skóry, to Byzance; ta sama barokowa słodycz z mocnych białych kwiatów i żywic. Grzech dla zmysłów. Mroczny i tajemniczy od samego początku. Nie powiedziałbym, że nuty głowy są mocne. Są doskonale zachowane, ale Gala od razu przechodzi do sedna, czyli serca. Goździk jest odpowiedzialny za doprawienie każdej pojedynczej nuty, która się pojawia; masz czerwoną różę, która jest jeszcze głębsza. Jaśmin, który przechodzi od dziewiczego do kwitnącego nocą i pocącego się miodowymi łzami. Czy nie ma tu tuberozy i kwiatu pomarańczy? Ponieważ jest tam ich upajająca słodycz. Kiedy pojawia się ylang ylang, przypomina mi żywo Ysatis, z tą maślaną gęstością zakrzepłej śmietany. Przyćmione światła cielesnej przyjemności nie są daleko w tyle, i chociaż rycynowy i cywetowy witają się od samego początku, tak jak w Ysatis, zaczynają menaging dix z resztą nut. Drydown jest długi i bardzo przyjemny. Podczas gdy kwiatowe serce pozostaje, pozwala teraz mojej ulubionej zwierzęcej parze zająć centralne miejsce, a przez cały czas, grając niegrzeczne gry z jaśminem i goździkiem oraz miodowym (bardzo!) Kwiatem pomarańczy, zaczynają rosnąć coraz bardziej, aż po kilku godzinach pozostaje tylko pikantny i bursztynowy róg obfitości pożądania. Od tego momentu Gala pozostaje bardzo brudna. Kastoreum zapewnia skórzane oblicze, podobnie jak skóra w La Nuit. Cywet przynosi lekką gładkość, która staje się coraz większa i większa i pochłania jedną i tę samą zasłonę perwersji, co wyżej wymienione zapachy. Na początku może wydawać się niewinny, ale Gala jest głęboko brudna i cielesna. Krzyczy również, że cielesność jest słyszalna dla wszystkich przed wejściem i po wyjściu z pokoju. Przez resztę godzin po prostu wsiąka w skórę, sprawiając, że czujesz się i pachniesz tak, jak prawie nikt. Gala nie przypadnie dziś do gustu większości ludzi. Butelki są rzadkością, a jedynymi, którzy są w stanie docenić jej piękno, jesteśmy my, miłośnicy vintage, byli użytkownicy i być może ktoś, kto nie chce pasować do reszty dzieci w sklepie ze słodyczami. Prawdziwy oszałamiacz! Kiszonka i długowieczność godna weekendowej gali. Tak, całe 48 godzin!!!
Wiele perfum, szczególnie zielonych z lat 70. i 80., uważane są za miksturę czarownic. Niewiele z nich rzeczywiście nią jest. Dla mnie jednym z nich jest Aromatics. Drugim jest Ivoire. Recenzja oparta na 200 ml edt splash z 1980 lub 1981 roku. Ivoire jest trudne do opisania lub zrozumienia. To gorzki zielony zapach, w którym wszystkie inne nuty istnieją tylko po to, aby zrównoważyć całość. Za każdym razem, gdy go nosiłem, moje uczucia wahały się od zaskoczenia do podziwu. Czasami wydaje mi się nieco szorstkie, ale jak narkotyk wciąż mnie przyciąga. Pierwsze kilka noszeń było nieco trudnych i mogłem zrozumieć, dlaczego wielu uważałoby je za staromodne. Ale stała się jedna rzecz; nie mogłem oderwać nosa od nadgarstków! To tak, jakbym wąchał gorzki mydło, zieloną maść wcieraną w paznokcie, aby ich nie obgryzać. Ale nic nie było nie tak, nic nie wydawało się nie na miejscu, a moja butelka jest tak świeża, jak w dniu, w którym została wyprodukowana (przyszła zapakowana i nieużywana, więc to pomogło). Najbliższym zapachem do Ivoire, dla mnie, jest oryginalne pierwsze wydanie Missoni, i zaczynam myśleć, że malina w obu tworzy połączenie w moim umyśle. Ivoire na mnie to wspaniale zielony i gorzki mydlany kwiat. Nie potrafię naprawdę oddzielić nut, a mimo że zmienia się i ewoluuje, zostaje mi tylko żywy las emanowany z mojej skóry. Uważam, że jest znacznie bardziej zielony niż N°19 i Silences, znacznie bardziej gorzki (co uwielbiam) niż Armani czy Aromatics, mniej słodki i kwiatowy niż wszystkie powyższe, a także mniej zwierzęcy. Dla mnie to studium galbanum, mchu, drewna, wszystko pokryte kostką mydła z kości słoniowej, na której rosną mchy. Późne wykończenie ujawnia alchemię z Missoni, a wtedy dzielą tę samą tajemniczość gładkości, to suche uczucie w ustach po filiżance herbaty i skórę, która jest lekko spocona, piżmowa, ciepła. Seksualność kontra zmysłowość emanowana z twoich porów. Uważam, że Ivoire różni się od podobnych propozycji, jest wysoce złożone z ewolucją, która przekracza zdolności do jego zrozumienia. Oddycha i zmienia się, ale nie pozwala ci zbliżyć się na tyle, aby ujawnić swoje warstwy. Podobnie jak ulotna piękność ubrana w kość słoniową, która na operze przyciągnęła uwagę swojego twórcy. To oszałamiający zapach, ożywia emocje, a każde noszenie pokazuje małe aspekty jego piękna, decyduje, co i kiedy ujawnić. Absolutnie go uwielbiam, nie mogę przestać go wdychać, a fakt, że ma imponującą sillage i trwałość, czyni go idealnym na randkę z samym sobą. Nie uważam, że jest podobny do tych, które przypominają ludziom, więc zdecydowanie warto go posiadać. Chociaż może być trochę trudno, jeśli nie naprawdę lubisz zieleń w całej jej mocy. Arcydzieło!
Maroc to perfumy-kameleony. Zaczyna się jako prymitywna koncepcja tego, co dziś znamy jako akord róży/oudh, staje się pikantnym orientem, a kończy jak ziołowy szypr. Cóż to za podróż! Recenzja oparta na czystym sprayu perfum z oryginalnej wersji Ultima II z lat 80-tych. Róża piżmowa jest tu gwiazdą. Ale pierwsze kilka minut pachnie bogatymi czerwonymi różami z bardzo ziemistą paczulą. Pachnie abstrakcyjnie, jak różane perfumy oudh. Najlepiej Attar. Nie trzeba jednak długo czekać, by zmienił się i stał się bardziej pikantnym orientem; róża łagodnieje, do gry wchodzą przyprawy, cywet staje się dość wyczuwalny, a miód dodaje więcej wymiaru. Nie jest to Opium ani Youth Dew, ale zbliża się do nich. Miód przypomina mi lżejszy Teatro Alla Scala. Na tym etapie naprawdę rozkwita, staje się słodki i otulający. Gdy zaczyna wysychać, ostrość znika i pojawia się szyprowy charakter. Ziołowy, w stylu Aromatics, ale z pikantnym akcentem. Mech dębowy daje o sobie znać, cywet utrzymuje się na skórze i czuję się, jakbym był hipisem z Woodstock, który mieszka gdzieś z klasą. Pachnie jak milion dolarów. Podczas długiego wytrawiania gwiazdą staje się słynna Moschata Rose, czyli owoc dzikiej róży. Róża piżmowa. Z lekkim cytrynowym akcentem przypominającym geranium i zielone liście. Oscyluje między czystym/mydlanym, pikantnym/dżemowym i szyprowym/zwierzęcym orientem. Każdy niuch i powąchanie pokazuje jego inną stronę. Wieloaspektowy i złożony, prawdziwy showstopper. Jest rzeczą oczywistą, że miłośnicy vintage absolutnie go pokochają, a ci z nas, którzy również kochają potęgi z lat 60-tych, 70-tych i 80-tych, uważają go za arcydzieło. Godny posiadania, gwarantuje wyszukiwanie w serwisie eBay butelki lub dwóch. Znakomita trwałość i zapach! Soir de Lune Sisleya jest godnym następcą i zamiennikiem tego prawie niedostępnego piękna. Odkryłem, że spray Paloma i spray Soir de Lune tworzą sprytnie zbliżony duplikat.