fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Mississippi Medicine od DS & Durga otwiera się cierpkim, pieprznym cyprysem, ustępuje miejsca trzaskającej sośnie, dymnemu ogniowi, słodkiej brzozie, błotnistej trawie i spalonym liściom... i wysycha do słodko ziołowego, drzewnego kadzidła; dziwne włosy pachnące dymem po przebudzeniu i niejasne marzenie o zejściu w ciemność, tańcu i wróżeniu z przodkami oraz byciu częścią rytuałów starszych niż można sobie wyobrazić.
By Serpentine od Exaltatum London otwiera się w sposób, który sprawia wrażenie chimerycznego szypru, pełnego niepewnej obietnicy, ale także nieco dziwnego; to rozkosznie kwaśny / gliniasty / bursztynowy kameleon zapachu i z każdą chwilą czuję coś innego. Subtelny blask i sass różowego pieprzu, wyrafinowany gorzki cytrusowy zhuzh bergamotki, ostra, kłująca zieloność jodły, pierzaste łaskotanie delikatnej pudrowości fiołka i aksamitne marzycielskie balsamiczne serce drewna i tytoniu. Jest trochę zbyt ziemisty, by nazwać go świetlistym, ale błyszczy i świeci pomimo swoich bardziej zakurzonych aspektów. By Serpentine to niesamowicie lekki i nieuchwytny zapach, nie czuję go bezpośrednio na nadgarstku, gdzie go spryskałem, a jednak czuję jego aureolę unoszącą się wokół mnie. To piękna rzecz, ale nie jest zbyt trwała; po około pół godzinie czuję się tak, jakbym obudził się z niezwykle przejmującego snu, którego szczegóły natychmiast zapomniałem.
Mam pewne problemy z tym legendarnym trackim bardem, ale odłożę je na bok dla zapachu takiego jak Orpheus Incarnate marki Curionoir, który próbuje uchwycić hiper-specyficzny moment w jego mitologii. Olfaktoryczna interpretacja podwodnego doświadczenia; uczucie nieważkości i spokoju, wizje turkusu i fioletu oraz nieodparty urok syreniego śpiewu. Nie mogę pojąć, jak to zrobili - w tym zapachu naprawdę nie ma nic, co odczytuję jako wodne lub oceaniczne, a nawet cokolwiek wodnego, a jednak, jeśli kiedykolwiek pływałeś na fali, w prądach, nawet w chłodnych wodach basenu, oczy zamknięte na blask słońca lub blask księżyca, echo szmerów i bulgotów świata zagłuszone przez fale otaczające miękką różową skorupę uszu - to perfumy, które wyczarowują spowolnione oddechy i wyciszone bicie serca tego spokoju. Wyczuwam przyprawione goździki, chłodny, ziemisty oris, dekadencję tonki i heliotropu oraz niemal mdląco słodką ziołowość lukrecji, a wszystko to razem jest pięknym i genialnym chórem... ale nie mam pojęcia, jak przekłada się to na hipnotyczną zmysłową kołysankę samotnej kąpieli o północy.
Świetnie się bawiłam rozmawiając o Sexy Viking z Wikingiem, który ze mną mieszka. Mój mąż, Ývan, jest Islandczykiem i mieszkał na Islandii do czasu, gdy był nastolatkiem. Jego najbliższa rodzina, mama, tata i bracia, mieszkają teraz w Stanach Zjednoczonych, a niektórzy z nich mieszkają kilka dzielnic dalej, ale reszta jego krewnych jest rozproszona po całej Islandii. Wraca tam co kilka lat, a ja byłem tam raz, ale z pewnością nie znam tego kraju na tyle dobrze, by mieć wyrobioną opinię na temat zapachu inspirowanego jego aspektami. Cóż, to znaczy, mam opinię na temat zapachu, mogę mieć opinię na temat wszystkiego, ale myślę, że nie mogę zbytnio komentować poczucia miejsca, które ma on wywoływać. Ývan powiedział mi, że ma ogólne poczucie świeżości, rześkości, wiecznie zielonej iglastej sosny. Przypomina mu to lata, które spędził w ramach programu pracy z młodzieżą, zwożąc drewno z lasu... co, jak przypuszczałem, było czymś w rodzaju bezpłatnej pracy drwala, ale roześmiał się i powiedział, że jaki dzieciak będzie wykonywał taką pracę za darmo? W każdym razie, jego szczególne wspomnienie dotyczy momentów, w których odpoczywał i po prostu kładł się w łóżku pachnących igieł sosnowych i zamykał oczy, podczas gdy słońce filtrowało przez baldachim drzew. Powiedział również, że przywodzi mu to na myśl lodowate wiecznie zielone drzewa zimą, podczas tradycyjnych wizyt na grobach w Boże Narodzenie. On i jego matka odwiedzali cmentarz z wieńcami i zniczami dla zmarłych krewnych, a była tam zalesiona ścieżka, po której ślizgali się po świeżo opadłym śniegu, aby dotrzeć do grobów. Ogólnie rzecz biorąc, porównał to do zapachu starożytnego leśnego wieńca Yule, pełnego zimowych dobrodziejstw. Dodałbym, że to, co czuję, to przede wszystkim cierpkie, orzeźwiające, zimne jagody. Coś jaskrawoczerwonego, ozdobionego klejnotami i tak gorzkiego, że nawet ptaki śnieżne tego nie zjedzą. Ale także trochę jak kwaśne, kandyzowane skórki grejpfruta. W miarę upływu czasu zapach staje się bardziej owocowy, słodowy, delikatnie miodowy - ale tak czy inaczej, jest to piękna nuta. Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że oboje zgadzamy się, że jest to niesamowity zapach, a tak się składa, że jest oszałamiająco idealny na dzisiejsze przesilenie zimowe (w dniu pisania tej recenzji).
Kiedy mieszkasz w ananasie pod powierzchnią morza, ale przekształciłeś go w salon Harley Davidson.
Napotykamy różę, która jest nie tylko bohaterką horroru, ale być może samym filmem - przeklętym filmem. I nie chodzi tu o jakieś nonsensowne bzdury, które są tylko skokami strachu i gatunkowymi kliszami, mówimy o ostatnim gwałtownie mrożącym krew w żyłach, szokująco przerażającym filmie, który widziałeś i o którym zacząłeś mieć upiorne koszmary, które zaczynają echo i odbijają się echem w twoich godzinach czuwania. Court of Ravens od 4160 Tuesdays to, w skrócie i na papierze, kadzidlany różany szypr - ale plotki głoszą, że składnikiem kadzidła jest wrząca krew szalonego kultysty zmieszana z dziwnymi i kłującymi ziołami z innego świata, róża wyrosła chorobliwie i złowieszczo na nieoznaczonym grobie powieszonego mordercy, a szypr, cóż, to zwykłe materiały z mchu dębowego i elementów balsamicznych, ale utłuczone na starożytnym czarnym ołtarzu na sączącą się pastę wraz z tajemniczą liczbą kropli z pękniętej, mętnej butelki i nie wiem, co jest w tej ezoterycznej esencji, ale pachnie szokująco cierpkim potem strachu, gorzką adrenaliną i jest podkreślony przez mnóstwo ostrych, płonących feromonów. Prawdopodobnie doszliście do wniosku, że muszę to kochać, i macie rację, i cieszę się, że potraficie czytać między wierszami.
Destrier od House of Matriarch to chyba pierwszy skórzany zapach, który nie tylko toleruję, ale wręcz lubię. Nie jestem pewien, czy w ogóle jestem fanem skóry, ale doceniam to, że ten zapach jest po prostu bardzo mocny. Nie jest udawany i nie jest w przebraniu; nie da się go pomylić. I jest to raczej wciągające doświadczenie zapachowe 360 °, a także absolutnie natychmiastowe, bez wstępu lub preambuły. Wyobraź sobie, że jesteś przesadnie ambitnym LARPerem i przez trzy lata uczęszczałeś na zajęcia z obróbki skóry, aby móc stworzyć idealną skórzaną sakiewkę na monety, którą możesz zawiesić na pasku na ten intensywnie wyczekiwany festiwal, w którym nie możesz się doczekać. Mimo że jest to niewielki element większego, bardziej skomplikowanego kostiumu, chcesz, aby każdy szczegół był absolutnie doskonały, od garbowania po szwy i wytłoczenia. Spędziłaś tak dużo czasu nad tym akcesorium, że nawet we śnie czujesz zapach tych garbników, tłuszczów, olejów, chemikaliów i piżma. Również na jawie, nawet po tym wydarzeniu, jesteś jednością z tą skórzaną portmonetką i nosisz ją ze sobą wszędzie. W tym momencie jest ona wypchana wiórami cedrowymi, słodkimi trawami i miękkim mchem... ponieważ wydałeś wszystkie swoje monety na te drogie zajęcia i narzędzia do obróbki skóry.
Czy Penhaligon's Babylon ma przywodzić na myśl Babilon, jaskinię nieprawości i szczyt grzechu? A może tę odlotową szatańską prostytutkę, odzianą w purpurę i szkarłat, ozdobioną perłami i drogocennymi kamieniami, z jej złotym kielichem rozlewającym się obrzydliwościami i plugastwem? Nie jestem pewien, czy ten delikatnie przyprawiony, aksamitnie drzewny zapach jest aż tak skandaliczny i dramatyczny. Wyobraźmy sobie, że ten złoty puchar, z pewnością sensacyjnie wyeksponowany w celu wzbudzenia publicznego oburzenia, był zamiast tego jakimś skromnym, skromnym naczyniem, misą z grubo rzeźbionego, ale pachnącego drzewa sandałowego, wypełnioną mlecznym płynem, pachnącym miodowym szafranem, aromatycznym, ziemistym ciepłem gałki muszkatołowej i pieprzowo-anyżowej kamfory kolendry oraz delikatnie żywiczną, subtelnie dymną wanilią. Jeśli jesteś fanką Hypnotic Poison od Diora, ale nie przepadasz za tą nieprzyjemną nutą piwa korzennego, myślę, że Babylon będzie dla Ciebie bardziej gustowną i stonowaną opcją. Zapach ten bardzo mi się podoba, ale nadal chciałbym poczuć bardziej żywą i żywiołową perfumowaną interpretację tego apokaliptycznego piękna.
Strona Rusaka opisuje ten zapach jako "minimalistycznego dziwaka. Stworzenie oszustwa. Perfume nerdery" i choć tak naprawdę nie wiem nic o tym perfumiarzu, powiem, że ten nijaki opis zawładnął moją wyobraźnią, która przerodziła się w małe zauroczenie. Rodzaj obsesji, którą rozwijasz na punkcie kogoś, kogo zobaczyłeś w metrze czytającego wytarty egzemplarz książki twojego ulubionego autora, w tym przypadku powiedzmy przerażającego japońskiego artysty mangi Junji Ito, a potem miałeś o nim serię niepokojących snów, więc napisałeś odę do tego nieznajomego w sekcji nieodebranych połączeń lokalnej alternatywnej gazety. I podobnie jak najbardziej utytułowany i chwalony japoński autor horrorów, Rusak wstrzyknął w ten zapach niezwykle silną dawkę dziwności. Zaczynając od przyziemnego zerknięcia do szafki z przyprawami, zostajesz poddany surrealistycznemu zejściu w szaleństwo, w którym pojawia się kozieradka o niesamowitym curry syropu klonowego, suche, swędzące mrowienie słonego piżma, enigmatyczny pik anyżu i oleista pożoga czarnego pieprzu. Nie jestem w stanie zrozumieć tego zapachu, a w zasadzie lubię wyobrażać go sobie jako wielogłową bestię z grzechotką na ogonie, podobnie jak jego nazwa. To naprawdę jeden z najbardziej ekscentrycznych i wyjątkowych zapachów, jakie kiedykolwiek wąchałem i jestem pełen podziwu dla jego wysublimowanej dziwności.
Bastion starego Hollywood i słynna kryjówka celebrytów, ta olfaktoryczna oda do Chateau Marmont wspomina o więdnących różach, chrupiącej pościeli i zabytkowych drewnianych meblach i myślę, że wszystko to się pojawia. To niesamowicie leniwy zapach, jak Lana del Rey przed swoją próżnością śpiewająca sennym, pijanym głosem do lustra o tym, że jej księżyc jest w Lwie, a jej Rak jest słońcem, co, jeśli mnie zapytasz, jest bardzo dziwnym sposobem na sformułowanie tej myśli. W tym zapachu jest senna indolencja, chwile zamrożone w czasie, uchwycone na zdjęciu polaroidowym, pyłki kurzu unoszące się na zawsze nad samotną różą w wyszczerbionym wazonie tuż za mętnym odbiciem lustra, nigdy nie osiadające na kwiecie. Pudrowe piżmo wspomnień nocy, która tak naprawdę nigdy się nie skończyła, wyblakła fotografia, która nie należy już do nikogo, owinięta w postrzępione płótno i cicho wsunięta pod obskurny frędzel dywanu w zacienionym kącie starego bungalowu.