fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Gnijące grudki kwaśnego mleka, owoce w puszkach, które zostały zapomniane w bunkrze przez 35 lat i zdzirowate egipskie piżmo, które demon striptizerki zombie może nosić podczas dziko niewygodnego tańca na kolanach. Mój Boże. Mam ochotę rzucić tą próbką prosto w słońce.
Akro Haze to chłodny, śliski zapach aromatycznych i słodko-gorzkich ziół, syczącej słodyczy tej nieoczekiwanej i niesamowitej żywicznej nuty syropu klonowego, którą kojarzę z nieśmiertelnikiem, oraz cichej, ukradkowej bazy skórzastego drewna i paczuli. Nie mogę wypowiadać się na temat domniemanej inspiracji zapachu, ponieważ nie biorę w nim udziału, ale z pewnością ma on nocną, narkotyczną energię, wszystkie leniwe kończyny, senne oddechy i bycie zahipnotyzowanym przez cudowną istotę, która jest w rzeczywistości duchem węża lub boginią węża, lub Meduzą, lub pół-kobietą, pół-kobrą potwór stworzony przez szalonego naukowca, czy cokolwiek innego - rozumiem tutaj, że Haze to potwornie piękna wężowa dama zapachu.
Tak więc 4160 Tuesday to najseksowniejszy zapach na planecie. Ever. (IMHO). Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podoba, bo naprawdę mi się podoba. Czy jest seksowny? Nie wiem. Naprawdę nie lubię myśleć o takich zapachach, z jakiegoś powodu naprawdę mnie to obrzydza. Może moja brudna młodość - a człowieku, mam kilka historii - przełączyła jakiś przełącznik w moim mózgu, w którym teraz zasadniczo chcę tego, co jest przeciwieństwem seksownego. Nie twierdzę, że seksowność jest zabawą dla młodych ludzi, myślę, że mówię, że po prostu nie dbam już o seksowność. Życie to coś więcej. W każdym razie. Tak więc ten zapach jest dość prosty, co mogę nazwać kwiatową wanilią i ciemnym drewnem. Jest piękny, ale nie przesadnie złożony. Jest w sam raz i chciałabym mieć cały flakon na dni, kiedy nie wiem co na siebie włożyć, a chcę tylko ładnie pachnieć. Problem polega na tym, że pachnie DOKŁADNIE tak samo, jak sandałowo-waniliowy zapach do domu, który Bath and Body Works kiedyś sprzedawało. I nie ma w tym żadnego nieodłącznego problemu, zapach jest naprawdę bardzo ładny, ale moja siostra ma jedną - czasami dwie - wtyczki w każdym pokoju w swoim domu, a wkrótce to, co kiedyś było ładne, stało się intensywnie opresyjne i duszące, a teraz nie mogę wąchać tej konkretnej wersji wanilii i drewna bez poczucia, że dławię się świecą. Rozumiem, że to mój problem, a nie problem produktu czy perfumiarza, ale czasami tak to już jest.
Ciasto migdałowe Accident a la Vanille jest tak koszmarnie okropne, że zainspirowało mnie do napisania dla niego haiku: robitussin, ciasto i mleko migdałowe mgiełka bractwa: DRINK, DRINK!
Copal Azur od Aedes de Venustas to przepowiednia szeleszcząca na wietrze, utkana z oparów kopalu i kadzidła, które unoszą się ze świątyń strzegących tajemnic starszych niż bogowie. Medytuj nad tymi oparami kadzidła i starożytności, a przekonasz się, że jest to słony, słodko-gorzki paradoks, mgiełka ofiarnego dymu spleciona z nieoczekiwaną słodyczą karmelizowanych bursztynów. Święta ofiara - lśniąca, balsamiczna glazura wypalająca zapomnianą ucztę, posmak czegoś pierwotnego, zarówno pikantnego, jak i słodkiego. Smak wieczności, lepki gorączkowy sen zapomnianego rytuału, przylegający do żeber długo po ostatnim przełknięciu. Sama dżungla wydaje się wstrzymywać oddech, gdy odkrywcy, intruzi, którzy wierzą, że rozumieją ciężar przeszłości, kierują swoje skąpane w słońcu serce w stronę źródła zapachu. W powietrzu unosi się ciężkie, tłuste, złote westchnienie, które wije się przez liście - które, nieufne wobec wtargnięcia, szepczą nie o tajemnicach, ale o ostrzeżeniach z zakurzonych kart historii, sugerując nieznane rozdziały, których ci intruzi nigdy nie mieli być częścią. Nad głowami unosi się złoty kondor, którego skrzydła ocierają się o tę odurzającą pozostałość; on również unosi się w marzeniach o podążaniu ścieżką zachodzącego słońca.
Annacamento od Toskovat to zapach, którego nuty trudno mi wyodrębnić, ale ogólna kreacja rezonuje z każdym włóknem mojej istoty. Jak mogłoby być inaczej, skoro melancholijna poezja jego opisu odnosi się do dziecka widzącego morze po raz pierwszy... a może dorosłego widzącego je po raz ostatni, i spostrzeżenia, że "jeśli spojrzysz wstecz na to piękno, najprawdopodobniej już je straciłeś". Ten sentyment przypomina mi inny podobny, który uwielbiam, przywołując ulotną czystość chwili, w której narrator Muriel Barbery's The Elegance of the Hedgehog stwierdza: "Piękno polega na własnym przemijaniu, tak jak po nie sięgamy". Lista składników zawiera elementy cytrusowe w postaci owoców i ziół oraz garść produktów piekarniczych, obok różnych gatunków drewna i roślin morskich - a ogólne wrażenie jest słabe, smutna słodycz, która jest również w jakiś sposób... nie do końca świeża i nie do końca czysta, ale jakaś tajemnicza trzecia rzecz, która w jakiś sposób przylega. To słodko-gorzkie marzenie, które kiedyś miałeś, siedząc nad oceanem i jedząc małe, zimne danie z lodami, gdy niebo pociemniało do szarego z obietnicą deszczu na horyzoncie. Podczas przypływu zdajesz sobie sprawę, że wilgoć na twoich policzkach nie jest solanką słonego morskiego sprayu, ale smugami wysychających łez, chociaż nie miałeś pojęcia, że płaczesz i dlaczego mogło tak być.
Neroli Ad Astra od Pierre Guillaume Paris to galaktyczny striptiz w wykonaniu olśniewającego spektaklu promiennych holograficznych istot. Otwarcie to wybuch musującej gruszki, owocowego, ekstrawaganckiego musowania fontanny szampana w zerowej grawitacji. Następnie do akcji wkracza zapierająca dech w piersiach neroli, bogata, mocna i kusząco chłodna, niczym połysk kryształków lodu na srebrzystych skafandrach kosmicznych odbijających blask odległego słońca. Zielony aksamit w rękawiczkach pasie się ziołowym, różanym geranium, nieśmiałym spojrzeniem na bogatą kwiatową słodycz jaśminu i niskim kosmicznym szumem miękkiego, głębokiego piżma, zakotwiczając zapach, nawet gdy sięga do gwiazd, niebiańskiego burleski wśród migoczącej przestrzeni wieczności.
Flamingo od Blackcliff jest sercem bagna namorzynowego z kalejdoskopowymi lustrami domu zabaw, pokręconymi kolanami cyprysów spryskanymi ponurymi, cierpkimi, musującymi odcieniami gujawy i grejpfruta o zmierzchu w technikolorze. Kłujący różowy pieprz jak odłamek rozbitego szkła, jak szaleńczy szpon małych pazurów skrzeczy i rozpuszcza się, a melancholijny fiolet zagląda, jego posiniaczony fioletowy tusz do rzęs przebija się przez mętną wodę. Wilgotne, ziemiste wąsy wetywerii, piżma ambrette i gliniastego tytoniu unoszą się słabo, ale niepokojąco blisko powierzchni. Flamingo to wypaczona kwaśno-słodka słodycz niewidzialnych stworzeń ćwierkających i rechoczących w półmroku - i podoba mi się to - ale jest to bardziej szept różowego pieprzu niż obłąkany sen gorączkowy delirium różowego pieprzu, na który miałem nadzieję.
Pegasus Exclusif marki Parfums de Marly, a może trochę ekstrapoluję na podstawie kopii marki, obiecuje przejażdżkę na grzbiecie latającego ogiera, podróż do królestwa "męskiej męskości" i "radosnej mocy". Myślę jednak, że musimy złagodzić nasze oczekiwania; opis sugeruje, że jest to pachnący odpowiednik szlachetnego skrzydlatego rumaka, całego mitu i mięśni, szybującego w niebiosach, prawdopodobnie będącego fantastycznym końskim ucieleśnieniem toksycznej męskości. Nie twierdzę, że faktycznie tego chciałem, ale zamiast tego otrzymujemy pastelowego kucyka na karuzeli, całego w heliotropowym cukrze pudrze i popękanej porcelanie. Są pewne rzeczy, w których nie jestem na bieżąco, a mianowicie to, że Pegasus Exclusif sugeruje istnienie Pegasusa nie-Exclusif, a jeśli tak jest, to jeszcze go nie wąchałem i być może jest to również zakurzony plastikowy marcepanowy makaronik... więc nie jestem pewien, czym ten się różni. I w przeciwieństwie do innych recenzentów, nie wyczuwam w tych perfumach niczego złożonego, mrocznego czy bogatego; obiecana głębia i złożoność oraz drewno i przyprawy nigdy się nie materializują, pozostawiając jednowymiarową słodycz i poczucie sztucznej kapryśności, która pachnie bardziej jak kolekcja My Little Pony niż epicka podróż majestatycznej bestii.
Le Jardin Retrouve Verveine d'Été, w którym wibrująca werbena promieniuje cytrynowo-zieloną ziołową jasnością, a jej rześka tęsknota napełnia powietrze energią, która jest niemal namacalna. Jednak pod tą musującą powierzchnią kryje się głębsza, bardziej enigmatyczna obecność. Mech dębowy przywołuje na myśl zaciszne zakątki rozległego ogrodu, a jego aromatyczne nuty lawendowej goryczki i piżmowego siana dodają nieoczekiwanej głębi, która zakotwicza kompozycję. Zapach ten ma ponadczasową jakość; jeden wdech przynosi rześką czystość ziół ogrzanych porannym słońcem; następny otula cię chłodnym cieniem czcigodnego drzewa, stojącego na straży wypielęgnowanych ścieżek i dzikich łąk. Współgranie strzelistej werbeny i ugruntowanego mchu dębowego tworzy zapach, który wydaje się oddychać wraz z tobą, rozszerzając się i kurcząc, zawsze utrzymując to piękne, delikatne napięcie między lekkością a powagą. To dopiero drugi zapach Le Jardin Retrouvé, który miałam okazję wypróbować. W przeciwieństwie do czaru Citron Boboli, który rozwija się w samym sercu lata, Verveine d'Été oferuje bardziej umiarkowany czar, zaklęcie na wszystkie pory roku - zapachowy talizman, który pozwala nosić ze sobą kawałek tego idealnego, zielonego poranka, zawsze, bez względu na godzinę i pogodę.