fragrances
recenzji
530 recenzji
Dark Lord to odważny i wyrazisty zapach, którego można oczekiwać od Kiliana; Alberto Morillas robi to, co robi najlepiej. To dziwna i niezwykła mieszanka nut, które mogą nie wyglądać dobrze na papierze, ale w jakiś sposób wyłaniają się jako coś pięknego w połączeniu. W otwarciu jest bardzo pieprznie, brutalne uderzenie pieprzu wystarczy, aby wywołać mrowienie w nozdrzach, lekko zrównoważone gorzkim orzeźwieniem bergamotki. Od tego momentu robi się ciekawie - zielony, łodygowy jaśmin z czystymi mydlanymi aspektami kontrastuje z niemal dymną gorzkością rumu i brzozy, osiadając na ciemnym, bogatym i ziemistym basie paczuli, cedru i skóry. Dark Lord to odpowiednia nazwa dla cudownie odważnych perfum, które nie zbliżają się do granicy nie do noszenia, ale zdecydowanie pachną poza normą. Pomimo wszystkich pochwał, jakie dla niego mam, nie jest to prawdziwa miłość, po prostu dlatego, że nie jest w moim stylu. Z przyjemnością będę nosić próbkę, ale prawdopodobnie nie kupię pełnego flakonu.
Vodka on the Rocks to jedna z tych nazw zapachów, które początkowo napełniają cię ekscytacją, obecnie na rynku jest nasycenie zapachów alkoholowych, ale nie tak wiele dla bardziej orzeźwiających alkoholi. Niestety ten zapach pozostawia wiele do życzenia, robi krok w dobrym kierunku, zanim dość dramatycznie się zawiedzie. Nie można zignorować faktu, że jest to po prostu interpretacja Kiliana DNA A&F Fierce - jest to natychmiast rozpoznawalny mydlano-czysty, nastoletni żel pod prysznic. Jest przyjemny, ale nie ma tu elementu kreatywności, oryginalności czy zainteresowania; równie dobrze można po prostu kupić Fierce. Nie ma żadnego związku z wódką. To rozczarowujące, gdy niszowe domy, które stworzyły niesamowite i oryginalne zapachy, zniżają się do tak niskiego poziomu, kradnąc tani, wypróbowany i prawdziwy profil zapachowy tylko po to, by zwiększyć sprzedaż. Jak powiedziałem, pachnie całkiem nieźle, ale nie podoba mi się zasada działania.
Must de Cartier to jeden z koronnych klejnotów domu, jeden z wielkich klasyków, który na zawsze będzie budził miłość i szacunek. Jest coś tak pocieszającego w tym zapachu, że przenosi Cię do krainy wolnej od zmartwień i trosk - dopóki nie oderwiesz nosa od nadgarstka. Jean-Jacques Diener wykorzystał Shalimar jako podstawową strukturę dla tej wersji, szczególnie z wykorzystaniem wanilii tutaj. Jest niesamowicie gładki, wanilia, tonka i drzewo sandałowe tworzą kremowy, niemal maślany i płynny efekt, wzmocniony delikatnym ciepłem drzewa różanego i goździka. Ma też w sobie odrobinę gryzienia, jednak galbanum i skóra z dumą zakłócają to, co wydawało się nudnym zapachem. Jest wspaniały, uwielbiam go. Tak niesamowicie elegancki i wyrafinowany, że jest to zapach, który wymaga eleganckiego ubioru w wyrafinowanym otoczeniu. Ale jednocześnie pozostaje doskonale uprzejmy i dyskretny - jak osoba, która bez wysiłku prześlizguje się przez pokój, przyciągając uwagę wszystkich wokół siebie, nie mówiąc nawet słowa.
Le Temps de Reines to zapach, którego nie znam zbyt dobrze, zarówno pod względem zapachu, jak i historii. To bardzo przyjemnie ciepły i gładki drzewny zapach, lekko pudrowy, lekko korzenny z delikatnymi ziemistymi akcentami. W zasadzie graniczy z pięknem, ale nie jestem pewien, czy go kocham. Drzewo sandałowe króluje w tej kompozycji; z jego delikatnymi kremowymi, pudrowymi aspektami zapewniającymi nieskończenie gładką bazę dla innych nut. Karmazynowe ciepło geranium wraz z odrobiną ciepłych przypraw tworzy kuszące tło dla bardzo subtelnej paczuli. Jest bogaty, głęboki i intensywnie kremowy - niemal maślany. Jest to jeden z tych zapachów, które są tak głęboko gładkie, że albo je uwielbiasz, albo odrzucasz. Gładka, maślana natura tego zapachu jest wspaniała, ale dla mnie brakuje mu trochę mocy, aby naprawdę sprawić, że będzie dla mnie miłością - myślę, że gra to trochę bezpiecznie, jeśli mam być szczery. Ale pachnie świetnie.
Feminite du Bois, arcydzieło Christophera Sheldrake'a dla Shiseido, zanim stało się ikoną Serge'a Lutensa. Rewolucyjne wykorzystanie drzewa cedrowego, tworzące jeden z najbardziej rozkosznie otulających profili zapachowych dostępnych obecnie na rynku. Nie ma dużej różnicy między tą wersją a wersją Serge Lutens, przynajmniej dla mojego nosa, poza faktem, że ta jest zauważalnie łagodniejsza, gładsza i odrobinę bardziej mydlana. Serge jest odważny i zuchwały w przedawkowaniu drzewa cedrowego, soczystych śliwek i ciepłych przypraw - uderzają cię w twarz i nie odpuszczają (w dobry sposób), podczas gdy Shiseido jest stonowany; ostrzejszy i cieplejszy, bardziej zapach skóry, jeśli w ogóle. Ludzie często wpadają w szał, próbując dostać w swoje ręce "oryginalną" formułę/edycję perfum, ale jest to jeden z tych rzadkich przypadków, w których uważam, że kontynuacja była lepsza. Obecny Féminité jest mocniejszy, trwalszy i bardziej pobłażliwy, zachowując jednocześnie cały swój wspaniały charakter.
Przyznam szczerze, że nie zwracałem zbytniej uwagi na Maison Crivelli; byłem rozczarowany Oud Maracuja po całym tym szumie, który po prostu zniechęcił mnie do dalszych poszukiwań. Cuir Infrarouge jest jednak dość uroczym malinowo-skórzanym zapachem, co mogę śmiało powiedzieć, biorąc pod uwagę, że zwykle odpychają mnie malinowe nuty. Malina jest tutaj wyjątkowo słodka, soczysta i karmazynowa, jakby została zmiażdżona pod ciężarem wytrzymałego zamszowego buta. Przypuszczam, że jest tu pewna inspiracja toskańską skórą, ale na szczęście wydaje się być grzecznie zrównoważona cynamonem i gładkim, kremowym wykończeniem wanilii i irysa. Pomimo tego, że jest dość mocny i dyfuzyjny, uważam, że jest raczej powściągliwy i wyrafinowany, jeśli chodzi o malinowe skóry. Nie kocham go na tyle, by kupić flakon, ale jestem mile zaskoczony, że podoba mi się bardziej, niż się spodziewałem.
Ambre Magique... jest jak magiczna sztuczka, która zawiodła przed wielotysięcznym tłumem. Żenująca i porażająca porażka, która nawet nie zasługuje na nienawiść, ale zostanie po prostu zapomniana. Musieli zapomnieć umieścić tu bursztynowy akord, ponieważ nigdzie go nie widać. Wanilia jest przynajmniej obecna, jest słodka, kremowa i całkiem przyjemna. Tu jednak pojawiają się problemy - rozgrzewający kardamon połączony jest z plastikowym kwiatem pomarańczy i najgorszym: cachaloksem. Oczywiście nie wiem, jak pachnie cachalox w oderwaniu od innych składników, ale z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że to właśnie ten materiał nadaje zapachowi taniości. Nie pachnie rozgrzewająco, przytulnie ani tak, jak można by oczekiwać od bursztynowego zapachu. Pachnie po prostu tak, jakby bezinteresowny perfumiarz zlepił ze sobą mnóstwo syntetycznych cząsteczek drewna, by stworzyć coś, co pachnie przyjemnie, ale nic poza tym. Gdy tylko odrywam nos od ramienia, już zapominam, jak pachnie. Boleśnie nudny.
RDHP20 to zapach, który naprawdę zszokował mój nos, gdy pierwszy raz go powąchałem, naprawdę nie spodziewałem się czegoś takiego. Początkowo odkryłem go na imprezie premierowej w Harrodsie w czerwcu, ale nie chciałem go recenzować, dopóki nie będę miał próbki, aby dać mu uczciwą szansę. Jest to zdecydowanie kuzyn oryginalnego RDHP15, ale idzie w znacznie bardziej współczesnym kierunku. RDHP15 skupiał się na rozmytej brzoskwini i kremowym mchu dębowym, z wyraźnym naciskiem na tradycyjną kompozycję szyprową. RDHP20 nadal zawiera elementy brzoskwini i mchu dębowego, ale to rabarbar krzyczy najgłośniej. Ten rabarbar jest intensywnie słodki, ostry i kwaśny, z pysznym dżemowym charakterem, w połączeniu z przedawkowaniem musujących aldehydów, aby nadać mu kultowy efekt musujący. Obok tego, wachlarz delikatnych kwiatów i błyszczących drzew tworzy ścieżkę w kierunku tego wspaniałego rabarbarowego ogrodu, mieniącego się w słońcu. Jest o wiele jaśniejszy i ostrzejszy niż 15 i chociaż naprawdę lubię ten zapach, 15 jest dla mnie osobiście znacznie lepszy pod każdym względem. Myślę, że zdecydowanie wolę wygładzoną kremowość, podczas gdy ten zapach może być nieco zbyt ostry, jeśli zostanie nadmiernie spryskany. Jedynym minusem jest to, że bez wątpienia jest to riff Pierre de Velay Essence Rare, który ma dokładnie tę samą musującą nutę rabarbaru.
Overture Woman to zakup w ciemno, który naprawdę mnie zaskoczył. Jest to zapach, który naprawdę musiałam poznać i spędzić z nim trochę czasu, aby móc się w nim zakochać, ale bardzo się cieszę, że dałam mu tę cierpliwość - cieszę się nim coraz bardziej z każdym noszeniem. Rozumiem jednak, dlaczego ten zapach może być dość polaryzujący, sam czasami zastanawiam się, czy w ogóle go lubię, ale zawsze wracam do komfortu kochania go. Najmocniejszą nutą jest tutaj jabłko - oczywiście nie ma surowca, który pochodzi z jabłka, więc syntetyczny akord jest jedyną opcją. Trzeba przyznać, że pachnie wyraźnie syntetycznie i nieco plastikowo, co może być odstręczające w otwarciu, z tym właśnie się zmagałem. Miałem ten sam problem z Frederic Malle's Promise, kiedy po raz pierwszy go dostałem, prawie go sprzedałem po tygodniu, ale dałem mu czas i teraz go uwielbiam - czuję, że to samo dzieje się z tym. To soczyste, lekko gumowate jabłko spoczywa na łożu intensywnie wytrawnej słodyczy. Pikantny cynamon i chropowata skóra w połączeniu z odrobiną dymnych, niemal papierowych żywic pięknie kontrastują z jabłkiem. Całość dopełniona jest niemal nieprzyjemną przedawkowaniem słodkiego szafranu, którego wąchanie z bliska może wywołać ból głowy! Spodziewałem się, że brandy będzie bardziej widoczna, ale w rzeczywistości jest raczej subtelna. Ogólnie rzecz biorąc, jest to cudownie unikalny zapach wieczorowy, który zdecydowanie polecam przetestować, ale raczej nie kupować w ciemno.
Połączenie lawendy i wanilii to niezmiennie popularne w XXI wieku połączenie, które niewielu udaje się doprowadzić do perfekcji. Chamomille Satin jest idealnym przykładem przyzwoitej próby, ale nie udaje mu się to, co mogło być niesamowitym zapachem. Niestety wypada dość tanio i plastikowo, podobnie jak wiele innych lawendowo-waniliowych zapachów na rynku designerskim. Wanilia jest najprzyjemniejszą częścią tego zapachu: jest słodka, kremowa i gładka, prawie jak pyszny krem waniliowy. Jednak w połączeniu z aromatycznymi, niemal ziołowymi nutami lawendy, rumianku i petitgrain kontrast staje się dość szorstki i niechlujny. Nie ma prawdziwej równowagi ani harmonii między nutami, pachnie raczej przepełniony. Jest przyjemny, nie zrozumcie mnie źle. Nie jest to zapach, który mnie odpycha lub skłania do zmycia go, ale nie jest to coś, co kiedykolwiek rozważałbym kupić z tego prostego powodu, że pachnie zbyt prosto i znacznie taniej niż jest w rzeczywistości. To moje pierwsze spotkanie z Dries Van Noten i jak dotąd nie jestem pod wrażeniem.