fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Zainspirowany powieścią Huysmansa i mający przenieść użytkownika do "kościoła Saint Sulpice w 6. dzielnicy Paryża, wyrwanego z korzeniami i przeniesionego do nowojorskiej Upper East Side", myślę, że mogę... w końcu... wyczuć wszystkie te inspiracje w Là-Bas. Jednak ten zapach otwiera się dla mnie nieco niepewną nutą i początkowo nie jest tym, czego się spodziewałem: jest to owocowa róża, która myśli o sobie dość wysoko i przywodzi mi na myśl platynowe loki Rity Skeeter, ozdobione klejnotami okulary i szkarłatne paznokcie. Na tym etapie jej nie uwielbiam. Ale w mgnieniu oka staje się tą profanacyjną, bezbożną mgłą mchu dębowego, brzozowej smoły, piżmowej skóry i dymnej waniliowej czarnej masy i naprawdę wyczarowuje wizje rozczarowanych pisarzy, gotyckiego horroru i mistycznych morderstw. Wyobraź sobie, że Rita Skeeter rozpięła swój ludzki garnitur i wyszła z niego efektowna, paląca łańcuchy demoniczna reporterka tabloidów, która pisze dekadenckie, skandaliczne rozważania o wszystkich astrologach, alchemikach, wróżbitach, medium, uzdrowicielach wiary, egzorcystach, nekromantach, czarodziejach i satanistach tamtych czasów. Plotki to diabelski telefon i tak dalej, a jeśli ten diabelski, fascynujący zapach dzwoni, odbiorę to połączenie za każdym razem.
Laboratorio Ollfattivo's Need_U to lekki, subtelny zapach gorzkiej skórki cytrusowej i aromatycznej skórki, któremu towarzyszą lekko sosnowe jagody jałowca i szczypiące w nozdrza musowanie. Nie jestem pewien, czego tu potrzebują, czy to Campari i woda sodowa? To znaczy, z pewnością mogę się do tego odnieść. Ale nie wiem, czy potrzebuję całych perfum na ten temat.
Ineke's Hot House Flower to soliflora gardenii, która pachnie jak cybernetyczny tropikalny kwiat, zielone liście, które stały się samoświadome, a symulacji bujności towarzyszy fajny obwód. Tak jakby sieci neuronowe Skynetu uzależniły się od filmów o roślinach na YouTube i zajęły się botaniką zamiast zabójczymi robotami.
Blocki's In Every Season to cudowne musowanie różowego grejpfruta, zbalansowane elegancją i powagą precyzyjnie przyciętych zielonych łodyg, kwiatowym letnim bogactwem jaśminu i tuberozy, złagodzone cieniami wczesnowiosennych fiołków zerkających przez topniejący śnieg i owinięte mglistym piżmem, które pachnie jak światło gwiazd na twojej skórze. To prawdopodobnie najbardziej urocza i idealna biała kompozycja kwiatowa, jaką kiedykolwiek wąchałem, pomimo kolejnego skojarzenia, które zamierzam rzucić. Wyczuwam w niej macochę z powieści VC Andrews, uderzająco przystojną, chłodną blondynkę ze starych pieniędzy o nienagannym guście i nienagannych manierach. Mieszka w wielkim, wytwornym domu, ma całą tę wielką pokręconą rodzinę, tę pokoleniową sagę dysfunkcji i traumy, a następną rzeczą, jaką wiesz, jest to, że jej mąż pojawia się z nastoletnią dziewczyną z poprzedniego małżeństwa, o której właśnie zdecydował się wyznać. Tak więc teraz jest ta niespodziewana córka, młoda kobieta z rozpaczliwej sytuacji, która marzy o lepszym życiu i pracuje, walczy i knuje, aby osiągnąć te marzenia. A potem, gdy znajduje się pod okrutnym, wyrachowanym, kontrolującym spojrzeniem swojej pięknej blond macochy, zdaje sobie sprawę, że jej spełnione marzenia są w rzeczywistości gorsze niż życie, od którego właśnie uciekła. Więc... co ja mówię? Nie wiem. Dobre perfumy mogą sprawić, że będziesz ładnie pachnieć, ale świetne mogą ukryć mnóstwo grzechów? Nie sądzę, aby tak to działało, ale In Every Season powinien być tym świetnym, po który sięgniemy, aby wypróbować tę teorię.
Complicated Shadows od 4160 Tuesdays to perfumy na bezsenne godziny, późne nocne spacery po opuszczonych ulicach rodzinnego miasta, znajome punkty orientacyjne dziwnie zniekształcone przez grę światła księżyca i cienia. Ciepłe, aksamitne drzewo sandałowe szepcze w kontraście do chłodnej nuty "cienia", przywołując zdyszaną ciszę granicznych przestrzeni pomiędzy. Irys i narcyz są tu owiane tajemnicą, a ich ziemiste kwiatowe szmery przeplatają się z cierpką ironią, gotując egzystencjalny niepokój pod powierzchnią introspektywnych rozważań. Zawoalowane w gorzkiej waniliowej mgle, to niesamowita zaduma, nocne mroki i nawiedzające krajobrazy pozbawionych snów, zagubionych w ciemności.
Nie lubię porównywać perfum do siebie nawzajem, a zwłaszcza porównywać czegoś, co stworzył twórca niszowy lub niezależny, do czegoś z jednego z wielkich domów... i cały czas słyszę, jak artyści wszelkiego rodzaju narzekają, że nienawidzą być porównywani do innych artystów. Z góry przepraszam moich ukochanych artystów, ale wiem, że czasami porównania do czegoś, co już znasz, mogą być pomocne w ocenie czegoś nowego.
To powiedziawszy, moje pierwsze wrażenie na temat Complicated Shadows było chłodną, mroczną elegancją... i istnieje wyraźne pokrewieństwo z L'Heure Bleue Guerlain, melancholijnym arcydziełem spowitym pudrowym półmrokiem. Jednak Complicated Shadows zrzuca ciężki płaszcz pudru, odsłaniając bardziej przystępny, współczesny charakter. L'Heure Bleue, choć bardzo chcę go pokochać, nigdy nie był moją filiżanką herbaty. Ale Complicated Shadows? Mógłbym go pić wiadrami. W ciemności. Na środku opuszczonej drogi. O północy.
Głęboko gotycki bursztyn glamour, piżmowo-mroczny szyprowo-przylegający zapach, który pachnie jednocześnie jak postać w białej koszuli nocnej uciekająca z dworku z samotną świecą zapaloną w oknie o północy i zaskakujący sukkub, który jest potajemnie opętany przez tę postać - to wszystkie kultowe tropy powieści Avon Satanic Romance i jest doskonały.
Jo Malone's Mallow on the Moors to zapach, który miałem nadzieję, że będzie trochę nawiedzony. Cóż. I tak jest... tak jakby? Jednak nie w sposób, jakiego się spodziewałem. Bardziej przypomina parodię kogoś, kto nie zdawał sobie sprawy, że pisze parodię, co niektórzy mogą postrzegać jako trochę niefortunne dla ich twórczości (nikt nie chce być niezamierzenie zabawny, wiesz?), ale hej, to też może być zabawne, prawda? Wyobraź sobie, że jesteś zapiętą na ostatni guzik pisarką powieści gotyckich, która nigdy nawet nie wzięła sobie kochanka, a los zaprowadził cię prosto w ramiona rozpustnego lothario, prawdziwego Błękitnobrodego. Wyobraź sobie omdlenia, westchnienia, duchy, stare gotyckie zamki, tereny dworskie, ciała zakopane w zatrutych ogrodach, martwe żony na strychach i cały ten jazz. A potem kamera przesuwa się i okazuje się, że jest to horror Hammera w reżyserii Anny Biller z Laną del Rey w roli głównej i bardzo stara się być eteryczny i fantazmatyczny, z mglistymi wrzosowiskami i omszałymi zamkami, ale w jakiś sposób jest to cały wysoki obóz i błyszcząca sztuczność, prawdziwa energia Real Housewives of Manderley. Jeśli chodzi o to, jak pachnie, wyobraź sobie świetlisty fioletowy puder z połamanych, rozsypanych meteorytów Guerlain i mosiężny lakier do włosów, szampan wrzucony w twoją twarz Tom Ford Jasmine Rouge. Wyobraź sobie to wszystko rozpylone na Dicie von Teese w La Perla ściskającej rynsztokowy kandelabr w stylu Frau Blücher.
Mistpouffer od Stora Skuggan pachnie chłodną, słodką, pudrową porcelaną, kruchą i delikatną jak mała baletnica z kości słoniowej na półce, ale jest też dziwnie mineralna, nietypowa nuta ziołowa, owinięta w odrobinę mglistego puchu, prawie jak mały, waty cukrowej, solony bukiet czarnej lukrecji. Ostatecznie przypomina mi to ceramiczne Broken Ladies artystki Jessiki Harrison - uroczo kobiece figurki, zakrwawione skomplikowanymi anatomicznymi okropnościami - być może trochę za dużo dla wrażliwych typów, ale ci z was, którzy lubią makabryczne przysmaki, pokochają te pokręcone ceramiczne piękności. I myślę, że tym właśnie jest Mistpouffer: delikatnym, subtelnie pokręconym pięknem.
Green Spell od Eris Parfums to jakby niebiańska istota składająca się w 100% z chlorofilu zstąpiła z niebios, a jej skrzydła to miażdżący trzepot wielu liści, szerokich i płaskich, delikatnych i zwiniętych, woskowych, gumowych, giętkich, promieniujących każdą odmianą weridianu. Głosem podobnym do przesiąkającego mchu, jak erodująca skała, jak skrzydła owadów rozpadające się na ziemi, szepcze do ciebie: "Nie bój się, czy cokolwiek". To niekończąca się soczysta łodyga słodko-gorzkiego wąkrotki, która przebija się przez glebę, aż docierasz do mrocznego, masywnego, zgrzytającego koszmaru malachitowej kuli korzeniowej. Budzisz się ze szmaragdowymi zadrapaniami na dłoni i jadeitowymi rzęsami paproci w zębach.
Nightingale od Zoologist to, na papierze, coś, czego początkowo nie uznałbym za moją filiżankę herbaty - ale to tylko pokazuje, co wiem. Jest to bogaty, omszały kwiat śliwy z gorzkim, ziemistym oudem i nutami kwaśnej, cytrynowej róży przypominającej geranium. Określa się go mianem różowo-kwiatowego szypru, co, prawdopodobnie ze względu na moje skojarzenia ze wszystkim, co różowe, wydaje się falbaniaste i niepoważne w stosunku do tego, co okazuje się zapierającym dech w piersiach zapachem o nieoczekiwanej złożoności, która przekłada się na coś głęboko emocjonalnego. Czytając wywiad z perfumiarzem, dowiedziałem się, że inspiracją dla tych perfum był starożytny wiersz napisany przez Fujiwara no Kenshi, siostrę ówczesnej cesarzowej. Cesarzowa najwyraźniej zamieniła swoje cesarskie obowiązki na buddyjskie śluby, a kiedy odchodziła, jej siostra podarowała jej różaniec z drzewa agarowego owinięty w pudełko ze wstążkami i gałązką kwiatu śliwy i przeczytała jej napisany przez siebie wiersz: "Wkrótce przywdziejesz czarną szatę i wstąpisz w stan zakonny. Nie będziesz wiedziała, że na każdym paciorku różańca są moje łzy". Naprawdę czuję miłość, stratę, siostrzeństwo i tęsknotę, i w jakiś sposób, z tej perspektywy, doświadczam nawet egzystencjalnego smutku związanego z przemijającą naturą czasu i istnienia. Cóż za piękny i sugestywny zapach