Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę grafikę na etykiecie Zoologist's Penguin, przyznaję, że część mnie pomyślała: cholera, naprawdę mam nadzieję, że pachnie tak, jak wygląda zrzędliwy i skrajnie niezrównoważony William Dafoe w The Lighthouse Rogera Eggersa. Oczywiście każdy, kto to widział, musi wiedzieć, że głównie żartuję (choć przewrotnie, nie żartuję całkowicie), a zamiast zapachowego tour de force morskiego zagrożenia, nieskrępowanego szaleństwa i słonego posmaku rozmyślającej, nasączonej solanką rozpaczy, otrzymujemy mityczny chłód Frosta, She-Ra's Empress of the Snows na fantastycznej planecie Etheria. Orzeźwiający podmuch mroźnego powietrza, rześki i czysty, tonizujący i słodko-gorzki, lodowate okno na obojętne piękno zimowego krajobrazu. Żar różowego pieprzu drży wśród szeptów jałowca i lodowatej, pradawnej sosny; szafran ujawnia ciepłą, miodową przyprawę swoich tajemnic tylko po to, by zagubić się w chłodnej, nieznanej głębi morskiego mchu. A jednak... w tym zapachu jest burzliwe serce, piżmo i deszcz, opuszczenie syren i zniszczenie morskich bogów. Być może ten sękaty latarnik ma jednak swoje miejsce w tej historii. Nie jestem jednak pewien, co stało się z pingwinami.

Arktyczny lodowiec z zimnym wiatrem. Tak właśnie pachnie. Trudno to sobie wyobrazić, dopóki się go nie powącha. Bardziej artystyczne zużycie, ale świeci całkiem dobrze zimą, ponieważ jest dość silny, czysto tnie powietrze