fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
310 recenzji
W Musc Ravageur jest dziwna, ponura plastikowa nuta owinięta wokół ciemnej, zwierzęcej wanilii, która nie dba o to, co ktoś myśli i śmieje się z własnych żartów, a czasami śmieje się tak mocno, że trochę się zsika, i tak, faktycznie można wyczuć również ten aspekt Musc Ravageur, w postaci prawie sfermentowanej nuty bursztynu. Jest zarówno bogaty, jak i kwaśny w niecodzienny sposób, który graniczy z odrażającym... ale mimo wszystko nie jest to strasznie skomplikowany zapach. Myślę, że możemy uznać je za perfumy, które trudno poznać, ale łatwo pokochać. Czy odnoszę się do tego zapachu trochę zbyt głęboko? Można tak powiedzieć.
Dark Season to zapach dymnego lasu/bogatego, zakurzonego bursztynu, który pachnie dramatycznym tenebryzmem tych wszystkich starych, upiornych powieści gotyckich i zatęchłych XIX-wiecznych weird fiction, starożytnych krajobrazów i gliny, sadzy z sosnowych kłód, upiornego dymu i przesiewania śniegu na dziwnie oświetlonym polu, ponurej ochry, umbralnego bursztynu, gałęzie pokryte szronem drapiące ołowiane niebo, ślady stóp znikające w świeżo spadłym śniegu, skrzypienie wiatru gwiżdżącego wokół stojących kamieni, coś strasznego uwolnionego w ciemności, coś, co w końcu zanika, aż staje się niczym więcej niż niespokojnym uczuciem lub zimnym dreszczem w ciepły dzień.
Chasing Autumn ożywia jesień, za którą zawsze tęskniłem, żyjąc w niekończącym się lecie na Florydzie. To zapach, który oddaje nie tylko porę roku, ale także stan umysłu i stan bycia, którego nieustannie poszukuję. Przychodzi mi na myśl obraz Millaisa Jesienne liście - scena o zmierzchu, w której młode dziewczęta zbierają opadłe liście, a ich twarze dotknięte są melancholijną czcią dla zmieniającej się pory roku. Obraz przyciąga nasz wzrok do żywego stosu szeleszczących liści, a jedynie kłąb dymu wskazuje na odległe ognisko.
Ten zapach jednak śmiało wysuwa to ognisko na pierwszy plan. Nuty smoły jodłowej i brzozowej ożywają, przywołując trzaskające ciepło jesiennych nocy, które tylko sobie wyobrażałem. To tak, jakby Morris wziął to sugerowane ciepło z płótna Millaisa i uczynił je sercem tego zapachowego doświadczenia. Akordy skóry i kawy dodają głębi, przypominając przytulne wieczory w rodzaju tych, które czuję w poezji Emily Brontë.
"Jesień, liście, jesień" Emily Brontë odbija się echem, gdy noszę ten zapach. Jej słowa to nie tylko poezja, ale także inwokacja - pieśń, która zapowiada nadchodzącą zimę. Wiersz "Każdy liść mówi do mnie błogo, trzepocząc z jesiennego drzewa" sprawia wrażenie rzuconego zaklęcia, a ten zapach ucieleśnia tę mistyczną przemianę. Podczas gdy wiersz Brontë jest wezwaniem do nadchodzącego zimna, Chasing Autumn oddaje samą istotę tego wezwania.
Również ten zapach przywołuje atmosferę Over The Garden Wall, pozbawioną dziecinnych elementów (uwielbiam te elementy! Ale!) Przywołuje poczucie zagubienia w jesiennym innym świecie, w którym króluje tajemnica i melancholia. Zapach oddaje istotę wędrówki przez Nieznane, z jego subtelną groźbą i złowieszczą obecnością czającą się tuż pod powierzchnią opadłych liści i zacienionych lasów.
Chasing Autumn jest hołdem dla tych migoczących jesiennych płomieni, pozwalając mi zanurzyć się w jesiennym uczuciu, które istnieje bardziej w moim umyśle niż w mojej subtropikalnej rzeczywistości. To sensoryczna podróż do jesieni, za którą gonię rok po roku, nigdy do końca nie osiągając, ale zawsze o niej marząc - o porze roku zarówno pięknej, jak i nieco złowieszczej.
Naprawdę chciałem pokochać ten zapach; byłem tak zaintrygowany pomysłem. Ale w rzeczywistości pachnie jak kwaśne upomnienia i bierne palenie od zirytowanej matki, gdy masz na sobie zbyt dużo owocowo-kwiatowej wody toaletowej Ex'cla-ma'tion i kilka tłustych warstw waty cukrowej Lip Smackers przed wyruszeniem na pierwszy dzień gimnazjum około 1989 roku. Gdy wysycha, zapach zmienia się w coś, co niesamowicie przypomina zapomniane, wielodniowe espresso, które chlupocze na dnie różowego organizera Caboodles.
W Nitesurf Neroli, wiele sążni pod niebem i morzem, kandyzowana grota pulsuje krystaliczną słodyczą. Stalaktyty miodu z bitej pomarańczy kapią do świetlistych basenów; syreny wiją się w neonowej pianie, a ich głosy przeszywają odłamki światła. Przesycone kwiaty kwarcu rozpuszczają się w wilgoci i ciemności, a jasny imbir i pyłek cytryny lśnią we mgle. Skamieniałe muszle konch, małży i ślimaków morskich rozsypują się, a ich starożytne formy pokryte są cukrowymi klejnotami, łapiąc i załamując migoczący blask. Każda powierzchnia lśni sucharem kandyzowanego blasku, a czas rozpływa się w słonym piżmie w tym podwodnym dyskotekowym szaleństwie cukrowego nadmiaru, zapętlającym się bez końca, wiecznie elektrycznym. To jest słodycz, którą szepczą syreny, każda do każdej, pod falami.
For Rest otwiera się kadzidlano-cytrusową nutą, czymś w rodzaju cienistego yuzu - nie dymnego per se, ale jakby przyćmionego i migoczącego. Hinoki może czasem wydawać mi się nieco ostre, ale w połączeniu z gałką muszkatołową i pieprznym piżmem nadaje zapachowi jasnej, korzennej słodyczy. To jest naprawdę piękne. To zapach zbyt ziemisty i uziemiający, by nazwać go mistycznym czy tajemniczym, ale też zbyt interesujący, by uznać go za przytulny czy nawet przyziemny. Być może są to perfumy z pogranicza obu światów w tym sensie, że są w jakiś sposób głęboko znajome i zaskakująco sugestywne, zapach, który wprowadza w komfortową zadumę, nawet jeśli pozostawia długotrwałe poczucie zdumienia.
Forget Me Not to pikantny, musujący ziołowy zapach, bardzo zielony, niemal krokodyli w swojej zieloności. Krokodyl prześlizgujący się przez dzikie połacie mięty.
Gentle Night to zapach kwaśnej, wodno-morskiej piany mydlanej z nieprzyjemną nutą spleśniałego prania
Holy Terror rozwija się jak sen na jawie, pachnąca opowieść, która zaciera granicę między świadomością a snem, gdzie miodowe bogactwo świec z wosku pszczelego przeplata się z żywicznym kadzidłem. Gdy zapach osiada na skórze, kadzidło i mirra stapiają się z łagodnym ciepłem wosku pszczelego, a ich poszczególne nuty rozmywają się niczym tajemnice zapisane atramentem na wilgotnym pergaminie. Przez surowe żywice przeplata się złota bursztynowa żyła, przypominająca światło świec migoczące na tle starożytnych kamiennych ścian.
Im dłużej go nosisz, tym bardziej Holy Terror staje się zmysłową kołysanką. To zapachowy odpowiednik stanu senności tuż przed zaśnięciem, gdy słowa na stronie gotyckiej powieści zaczynają pływać, a wąsy kadzidła zdają się tworzyć kształty w powietrzu. Drzewo sandałowe zapewnia stabilne tło, niczym grzbiet starej książki, podczas gdy miodowe nuty kadzidła tańczą i wirują, stając się nie do odróżnienia od siebie.
W miarę jak zagłębiasz się w tę zapachową zadumę, odkrywasz, że wędrujesz zacienionymi korytarzami rozpadającego się zamku, gdzie portrety wydają się oddychać, a zbroje skrzypią niewidocznym ruchem. Powietrze o bursztynowym zabarwieniu niesie szepty starożytnych przepowiedni i dawno pogrzebanych tajemnic. Oczami wyobraźni widzisz dziewicę uciekającą przez oświetlone księżycem krużganki, której drżące palce pozostawiają ślady w kurzu wieków. Zapach Holy Terror otula cię niczym płaszcz cieni, jednocześnie pocieszający i tajemniczy, podobnie jak ukryte przejścia, które zarówno przerażają, jak i kuszą w tych starych opowieściach.
Zapach ten nie tyle przywołuje przerażające duchy opactwa, co łagodne duchy na wpół zapamiętanych historii, snów, które pozostają po przebudzeniu. Jest to zapach, który mógłbyś poczuć, gdybyś zasnął czytając przy świecach i obudził się, aby znaleźć dym z wygaszonego płomienia mieszający się z ostatnimi kadzidełkami, a wszystko to przesycone bursztynowym blaskiem wosku pszczelego.
Kiedy myślimy o zapachu bzu, często przychodzą nam na myśl słowa "delikatny" i "skromny". Amouage Lilac Love jednak... taki nie jest. Ten zapach to pachnący hołd dla większej niż życie, ekstrawaganckiej kobiecości i oldschoolowego glamour, wyczarowujący esencję bosonogiej madam Miss Mona, obracającej się w swoich boa z piór i jedwabnych peniuarach w Najlepszym małym burdelu w Teksasie. Słyszałem, że opisywano go jako kwiatowy gourmand, co wydaje się trafne, ale nie potrafię dokładnie określić, w jaki sposób. Jest w nim abstrakcyjne bogactwo i kremowość, które przywołują nieuchwytną dekadencję, a element kwiatowy również wydaje się nieco spekulatywny. Nie jest to bujny bukiet świeżo ściętych kwiatów, ale wystawny ideał ich zawirowania w aksamitnej tapecie w słabo oświetlonym buduarze. Pluszowe, pudrowe piżmo osiada na skórze, sznur pereł zebranych na miękkiej powierzchni rozgrzanej skóry. Luksusowy i mocny, w połączeniu z miodową kwiatową słodyczą, to zapach, który wydaje się rozkoszować własnym przepychem. Lilac Love to DUŻO. I każda jego część jest wspaniała.