fragrances
recenzji
Mój zapach charakterystyczny
307 recenzji
Naprawdę chciałem pokochać ten zapach; byłem tak zaintrygowany pomysłem. Ale w rzeczywistości pachnie jak kwaśne upomnienia i bierne palenie od zirytowanej matki, gdy masz na sobie zbyt dużo owocowo-kwiatowej wody toaletowej Ex'cla-ma'tion i kilka tłustych warstw waty cukrowej Lip Smackers przed wyruszeniem na pierwszy dzień gimnazjum około 1989 roku. Gdy wysycha, zapach zmienia się w coś, co niesamowicie przypomina zapomniane, wielodniowe espresso, które chlupocze na dnie różowego organizera Caboodles.
W Nitesurf Neroli, wiele sążni pod niebem i morzem, kandyzowana grota pulsuje krystaliczną słodyczą. Stalaktyty miodu z bitej pomarańczy kapią do świetlistych basenów; syreny wiją się w neonowej pianie, a ich głosy przeszywają odłamki światła. Przesycone kwiaty kwarcu rozpuszczają się w wilgoci i ciemności, a jasny imbir i pyłek cytryny lśnią we mgle. Skamieniałe muszle konch, małży i ślimaków morskich rozsypują się, a ich starożytne formy pokryte są cukrowymi klejnotami, łapiąc i załamując migoczący blask. Każda powierzchnia lśni sucharem kandyzowanego blasku, a czas rozpływa się w słonym piżmie w tym podwodnym dyskotekowym szaleństwie cukrowego nadmiaru, zapętlającym się bez końca, wiecznie elektrycznym. To jest słodycz, którą szepczą syreny, każda do każdej, pod falami.
For Rest otwiera się kadzidlano-cytrusową nutą, czymś w rodzaju cienistego yuzu - nie dymnego per se, ale jakby przyćmionego i migoczącego. Hinoki może czasem wydawać mi się nieco ostre, ale w połączeniu z gałką muszkatołową i pieprznym piżmem nadaje zapachowi jasnej, korzennej słodyczy. To jest naprawdę piękne. To zapach zbyt ziemisty i uziemiający, by nazwać go mistycznym czy tajemniczym, ale też zbyt interesujący, by uznać go za przytulny czy nawet przyziemny. Być może są to perfumy z pogranicza obu światów w tym sensie, że są w jakiś sposób głęboko znajome i zaskakująco sugestywne, zapach, który wprowadza w komfortową zadumę, nawet jeśli pozostawia długotrwałe poczucie zdumienia.
Forget Me Not to pikantny, musujący ziołowy zapach, bardzo zielony, niemal krokodyli w swojej zieloności. Krokodyl prześlizgujący się przez dzikie połacie mięty.
Gentle Night to zapach kwaśnej, wodno-morskiej piany mydlanej z nieprzyjemną nutą spleśniałego prania
Holy Terror rozwija się jak sen na jawie, pachnąca opowieść, która zaciera granicę między świadomością a snem, gdzie miodowe bogactwo świec z wosku pszczelego przeplata się z żywicznym kadzidłem. Gdy zapach osiada na skórze, kadzidło i mirra stapiają się z łagodnym ciepłem wosku pszczelego, a ich poszczególne nuty rozmywają się niczym tajemnice zapisane atramentem na wilgotnym pergaminie. Przez surowe żywice przeplata się złota bursztynowa żyła, przypominająca światło świec migoczące na tle starożytnych kamiennych ścian.
Im dłużej go nosisz, tym bardziej Holy Terror staje się zmysłową kołysanką. To zapachowy odpowiednik stanu senności tuż przed zaśnięciem, gdy słowa na stronie gotyckiej powieści zaczynają pływać, a wąsy kadzidła zdają się tworzyć kształty w powietrzu. Drzewo sandałowe zapewnia stabilne tło, niczym grzbiet starej książki, podczas gdy miodowe nuty kadzidła tańczą i wirują, stając się nie do odróżnienia od siebie.
W miarę jak zagłębiasz się w tę zapachową zadumę, odkrywasz, że wędrujesz zacienionymi korytarzami rozpadającego się zamku, gdzie portrety wydają się oddychać, a zbroje skrzypią niewidocznym ruchem. Powietrze o bursztynowym zabarwieniu niesie szepty starożytnych przepowiedni i dawno pogrzebanych tajemnic. Oczami wyobraźni widzisz dziewicę uciekającą przez oświetlone księżycem krużganki, której drżące palce pozostawiają ślady w kurzu wieków. Zapach Holy Terror otula cię niczym płaszcz cieni, jednocześnie pocieszający i tajemniczy, podobnie jak ukryte przejścia, które zarówno przerażają, jak i kuszą w tych starych opowieściach.
Zapach ten nie tyle przywołuje przerażające duchy opactwa, co łagodne duchy na wpół zapamiętanych historii, snów, które pozostają po przebudzeniu. Jest to zapach, który mógłbyś poczuć, gdybyś zasnął czytając przy świecach i obudził się, aby znaleźć dym z wygaszonego płomienia mieszający się z ostatnimi kadzidełkami, a wszystko to przesycone bursztynowym blaskiem wosku pszczelego.
Kiedy myślimy o zapachu bzu, często przychodzą nam na myśl słowa "delikatny" i "skromny". Amouage Lilac Love jednak... taki nie jest. Ten zapach to pachnący hołd dla większej niż życie, ekstrawaganckiej kobiecości i oldschoolowego glamour, wyczarowujący esencję bosonogiej madam Miss Mona, obracającej się w swoich boa z piór i jedwabnych peniuarach w Najlepszym małym burdelu w Teksasie. Słyszałem, że opisywano go jako kwiatowy gourmand, co wydaje się trafne, ale nie potrafię dokładnie określić, w jaki sposób. Jest w nim abstrakcyjne bogactwo i kremowość, które przywołują nieuchwytną dekadencję, a element kwiatowy również wydaje się nieco spekulatywny. Nie jest to bujny bukiet świeżo ściętych kwiatów, ale wystawny ideał ich zawirowania w aksamitnej tapecie w słabo oświetlonym buduarze. Pluszowe, pudrowe piżmo osiada na skórze, sznur pereł zebranych na miękkiej powierzchni rozgrzanej skóry. Luksusowy i mocny, w połączeniu z miodową kwiatową słodyczą, to zapach, który wydaje się rozkoszować własnym przepychem. Lilac Love to DUŻO. I każda jego część jest wspaniała.
Drogi duchów zbiegające się na cmentarzu, szepty zielonej postaci znikającej we mgle. Fantôme de Maules rozwija się jak tajemnica, leśne, widmowe piżmo, ciemnozielony zmierzch połyskujący przez gałęzie, unoszący się tuż nad skórą. Zieleń nie jest tu bujna ani żywa, ale surowa - zmierzch przefiltrowany przez sosnowe igły. Jest szept lawendy, bardziej ziołowy niż kwiatowy, i nuta suchej, cienistej przyprawy - kłujące podziemne pomruki z jakiegoś ukrytego miejsca. Przez mgłę wyłapuję strzępki omszałych kwiatów, których zapach jest nieuchwytny i ulotny, przesłonięty wszechobecną zasłoną chłodnej, zielonej mgły. Jest piękny, w melancholijny sposób, jak natknięcie się na opuszczone ruiny na zapomnianej polanie. Zapach niesie ze sobą ciężar izolacji, czasu ciągnącego się w nieskończoność przez ciche lasy, trawę i glinę sekretnych ścieżek wydeptanych przez samotne stopy. Słodko-gorzki ból wybranego odosobnienia, świata celowo pozostawionego za sobą. Mydlano-pudrowy aspekt sprawia wrażenie zanikającej pozostałości cywilizacji, wypłukanej przez lata leśnej samotności. To zapach, którego obecność definiuje nieobecność, tajemnica, której nie jestem pewien, czy chcę rozwikłać - czego brakuje i dlaczego ma to znaczenie.
L'Artisan Histoire d'Orangers to najczystszy kwiat pomarańczy. Gdyby można było wydestylować wszystkie słowa w każdym języku oznaczające "melancholię", uchwycić esencję ciężkiego czarnego eyelinera lub zabutelkować rezonans smutnego akordu molowego, podsumowałoby to te perfumy. To poezja opuszczonych gajów pomarańczowych o zmierzchu, których widmowe kwiaty są kadzidłem Saudade, Sehnsucht lub Mono no aware. Dla tych chwil, w których pragniesz otulić się drżącą wzniosłością smutku, rozkoszować się wykwintnym bólem bycia boleśnie żywym w świecie, który zawsze się wymyka. Zdaję sobie sprawę, że to największy, najbardziej banalny banał, jaki kiedykolwiek słyszałeś, ale jako goth z Florydy, pogrążony w wiecznych letnich mrokach, nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć.
Sarah Baker Loudo to zapach, który na mojej skórze wydaje się istnieć w dwóch odrębnych rzeczywistościach. Na jednym nadgarstku chodzi o komfort i nostalgię - stęchłe, kremowe mleko czekoladowe w proszku, które w jakiś sposób wciąż udaje się być absolutnie pyszne. To tak, jakby natknąć się na zapomnianą puszkę z tyłu szafki z dzieciństwa, której zapach otula cię słodyczą, która jest zarówno znajoma, jak i nieco dziwna. (Prawdopodobnie ze względu na aspekt podróży w czasie, aby go zdobyć.) Ale odwróć się do drugiego nadgarstka i nagle ziemia przesuwa się dziko pod twoimi stopami. Tutaj Loudo ujawnia swoją dziką stronę - ostrą i sfermentowaną, z ziemistą, skórzaną, pierwotną dziwnością i dymnym posmakiem, który chwyta za gardło. To tak, jakby sam czas zakwasił się i zmienił, przekształcając niewinne wspomnienia w coś trzewnego i niepohamowanego. Kontrast jest szokujący, a jednocześnie dziwnie pociągający. Wącham go kompulsywnie, próbując pogodzić te dwa aspekty Loudo. Czy jest to słodkie przypomnienie tego, kim byłem, czy też spojrzenie na dziwną bestię, jaką stała się moja przeszłość? Być może jest to jedno i drugie, zapachowe przypomnienie tego, jak nasze wspomnienia fermentują i mutują, pozostawiając nam coś ledwo rozpoznawalnego, ale niezaprzeczalnie będącego częścią nas.