Barynia od Helena Rubinstein zostały wydane w 1985 roku. Perfumiarzem tej kreacji jest nieznany. Nuty to Aldehydy, Benzoina, Bergamotka, Goździk, Cyweta, Hiacynt, Jaśmin, Cytryna, Lilia Doliny, Piżmo, Orchidea, Orris Root, Róża, Drzewo sandałowe, Tuberoza, Wetiwer, Fioletowy.
Barynia! Zagubiony w czasie, jak wiele innych, prawie nigdy nie wspominany, gdy przychodzą na myśl perfumy z lat 80-tych i obecnie dość tani do znalezienia. Ale nie jest to coś, co chciałbym kupić ponownie. Recenzja edp, 200ml splash z pierwszego wydania. Barynia przypomina mi wiele innych zapachów, nie wyróżnia się i choć ładny, nie wydaje się oferować czegoś innego. Jest pod radarem i rozumiem dlaczego. Otwarcie to jasna wiązka aldehydów, przeszywająca swoim oślepiającym blaskiem. Wzdłuż nich lśni piękny jaśmin, który przypomina First i przez pierwsze pół godziny pachnie prawie jak jego jaśniejsza wersja. Podobieństwo jest niesamowite. Wkrótce potem pojawia się róża, która wraz z goździkiem dodaje nieco pikanterii wycofującym się aldehydom. Pozostaje pikantny i pikantny welon, który przypomina mi mydlany zapach oryginalnego mydła Maja. Serce to bukiet białych kwiatów. Na pierwszy plan wysuwa się tuberoza i gardenia, a zapach, który emanuje, przypomina mi inny biały kwiat, Michelle, choć ten drugi ma (dla mnie) więcej osobowości. Później Barynia nie rozwija się zbytnio. Drydown, ze wszystkimi swoimi ciężkimi nutami, jest gładki i trwały, ale nic się nie wyróżnia. Mech dębowy, drzewo sandałowe, cywet (momentami bardzo wyczuwalny w otwarciu, momentami niestety nieobecny), piżmo... wszystkie wydają się jakby wyciszone, niczym ostatnie resztki wczorajszych perfum. Szkoda, że nie są bardziej wyczuwalne na skórze. I nie sądzę, że to kwestia degradacji; moje pudełko było nadal zapieczętowane, a jasność i świeżość zapachu jest świadectwem jego zachowania i tego, jak dobrze został wykonany. W czasach, gdy jakość miała znaczenie i istniała. Ale jako "pierwszy świetny zapach od Heleny Rubinstein" oczekiwałem więcej. Nie wszystko może być Opium, Poison lub Ysatis, ale szczerze mówiąc, w całym swoim pięknie (to wspaniały wiosenny i letni zapach) jest mało osobowości. To ten piękny nieznajomy, który nie wyróżnia się z tłumu, bez względu na to, jak bardzo się stara. Nie żałuję, że go posiadam, sillage jest dość mocny na początku, ale powoli uspokaja się do bardzo przyzwoitej trwałości, ale kiedy moja ogromna butelka się skończy, to koniec. Moja Michelle i spółka wystarczą. Mimo to polecam go miłośnikom zapachów vintage, a zwłaszcza tym, którzy czują szczególne przywiązanie do zapachów z końca lat 60-tych do końca lat 70-tych; Barynia by wtedy błyszczała!