Kiedy myślimy o zapachu bzu, często przychodzą nam na myśl słowa "delikatny" i "skromny". Amouage Lilac Love jednak... taki nie jest. Ten zapach to pachnący hołd dla większej niż życie, ekstrawaganckiej kobiecości i oldschoolowego glamour, wyczarowujący esencję bosonogiej madam Miss Mona, obracającej się w swoich boa z piór i jedwabnych peniuarach w Najlepszym małym burdelu w Teksasie. Słyszałem, że opisywano go jako kwiatowy gourmand, co wydaje się trafne, ale nie potrafię dokładnie określić, w jaki sposób. Jest w nim abstrakcyjne bogactwo i kremowość, które przywołują nieuchwytną dekadencję, a element kwiatowy również wydaje się nieco spekulatywny. Nie jest to bujny bukiet świeżo ściętych kwiatów, ale wystawny ideał ich zawirowania w aksamitnej tapecie w słabo oświetlonym buduarze. Pluszowe, pudrowe piżmo osiada na skórze, sznur pereł zebranych na miękkiej powierzchni rozgrzanej skóry. Luksusowy i mocny, w połączeniu z miodową kwiatową słodyczą, to zapach, który wydaje się rozkoszować własnym przepychem. Lilac Love to DUŻO. I każda jego część jest wspaniała.
To hiperrealistyczny zapach, który przywołuje na myśl spacer po parku, gdy kwitną bzy. Piękny, świeży i pyszny.

Silny jak diabli, bądź ostrożny. Otwarcie jest BARDZO intensywne, co nie znaczy, że jest złe, ale jest bardzo przytłaczające i wymagające, zupełnie bez subtelności. Słychać głośny jaśmin i całą gamę drapiących chemikaliów. Po 30 minutach zaczyna się radość, gdy kwiaty i aromatyczna masa się uspokajają, a kakao zaczyna się przebijać, razem z kremową bazą. Cudowne. Nikt nie potrzebuje 100 ml tego zapachu. Mam 10 ml i prawdopodobnie wystarczy mi na 20 lat. Końcowy zapach jest dokładnie taki sam jak Fève Gourmande.