Po prostu piękne.
Jak spacerowanie po mokrej rabacie ogrodowej, gdzie rośnie mięta. Mięta pozostaje wyraźna, ale w końcu ustępuje. Po prostu niesamowity zapach.
Podkrzew jest zdecydowanie moim ulubionym z trzech, które próbowałem. Na początek wyrażę swoją krytykę, czuję to samo co w przypadku Forresta – to nie jest perfum w sensie, w jakim chciałbym, aby perfum był... cóż... perfumowy! To zapach Aurora, woń, rzeczywiście przywołująca na myśl podkrzew, nie będąca zbyt czarownicza ani szalenie indie. Ale może właśnie w tym tkwi problem? Gdybym miał kiedykolwiek reprezentować „podkrzew”, to niemal dosłowna definicja dla mnie to byłby akord lub nuta grzyba. Jest mnóstwo materiałów, które posiadają te cechy, takich jak geosmina czy etylowy fenchol. Jednak to, co mi się podoba, to wolne od klisz dostarczenie powszechnych i rozpoznawalnych materiałów, ale przedstawionych w tak piękny sposób. Paczuli jest wyraźna, ale nie ma tego gleby, została zmanipulowana i złagodzona, zaokrąglona. Otwarcie jest miętowe, ale nie do tego stopnia, by przypominało pastę do zębów lub miętę pieprzową, co wydawałoby się nie na miejscu. To bardzo delikatnie umieszczone na drzewnym, zielonym tle podkrzewu. Lekko mentolowe, z nutą eukaliptusa, oszczędnie użyty biały kamfora na tym tle paczuli. Więc podobno jest tu dużo naturalnych składników i to widać, wetiwer nie jest wyraźny ani dymny, ale prawdopodobnie zagęszcza i wspiera tę paczuli. Mówię gęsty, ale ten jest niezwykle lekki. Wyciągnąłem tyle perfumowych składników, ile mogłem z tej kolejnej kolekcji drzewnych i zielonych materiałów. Może jestem niesprawiedliwy i oczekuję zbyt wiele? Nie każdy zapach powinien mieć różnorodny zestaw nut i akordów, a na uznanie Rooksa, nic nie razi i wszystko pasuje do siebie w swoim miejscu. Jestem zbyt krytyczny wobec zapachu, który zasadniczo lubię i cieszyłem się nim. Mimo to, nie kupiłbym go.
Fotorealistyczna ewokacja brodzenia w mokrej, sięgającej kolan dzikiej roślinności tuż po intensywnej ulewie. Dziką miętę czuć szczególnie wyraźnie, a pod tym wszystkim unosi się wilgotny zapach ziemi. Aromat jest nieco gorzki i bardzo, bardzo zielony.
Po ustaleniu tej sceny, nie rozwija się tak bardzo, jak zanika w przyjemną, ziemistą, trawiastą bazę wetiweru, która ma wyraźne echa Terre d'Hermes. Utrzymuje się na mojej skórze przez nieskończoność, chociaż wetiwer generalnie trwa wieczność na mnie, więc jego trwałość będzie w dużej mierze zależała od chemii twojej skóry, przypuszczam.
Tak więc perfum składający się z dwóch części: pierwsza jest bardzo uderzająca, druga, mniej, chociaż obie są bardzo przyjemne. Żałuję tylko, że oryginalność otwarcia nie została przeniesiona do etapu drydown.